Steve Brown napisał książkę pod tytułem Jak mówić, aby ludzie słuchali. Zespół Voces8 śpiewa (ale także mówi) w taki sposób, że słuchać chce każdy, i trzeba przyznać, że robi to perfekcyjnie.
Światowej sławy Voces8 wpisuje się w tradycję brytyjskich vocal ensembles, z których chyba najsłynniejszym pozostaje The King’s Singers. Biorąc pod uwagę współczesne zjawisko specjalizacji, które dotyczy również muzyki, to idea takiego zespołu jest dość oldschoolowa. Funkcjonuje przecież mnóstwo grup takich jak Alternative History Quartet (grał dzień później w kościele św. Józefa), które koncentrują się na jednej technice wykonawczej, jednej epoce, albo konkretnym muzycznym kręgu kulturowym. Tymczasem Voces8 wykonuje repertuar bez granic – od chorału gregoriańskiego po The Sound of Silence. Zobaczcie sami:
Tego uniwersalnego podejścia doświadczyłem w piątek w Bazylice Mariackiej. Zaczęło się od chorału i Orlando Gibbonsa (skok o jakieś 400 lat), a zakończyło na bis Underneath the Stars Kate Rusby, a po drodze jeszcze Britten, Mendelssohn, Rachmaninow i inni… Trzeba niezłego poczucia smaku i klasy, aby koncert poskładany z tak odmiennych muzycznych światów zabrzmiał dobrze.
A zabrzmiał znakomicie, bo tu chodziło o piękno ludzkiego głosu. Tym Voces8 potrafi olśniewać – porozumienie między muzykami, barwa, tempa, intonacja, zestrojenie były niemal bezbłędne. Najsłabiej wypadł Magnificat primi toni Palestriny, w którym szczególnie głos tenora, Sama Dressela, brzmiał drażniąco i nieco krzykliwie, czego zupełnie nie rozumiem, bo we wszystkich pozostałych punktach repertuaru było świetnie.
Wróćmy do smaku i klasy. To, że Voces8 śpiewa na najwyższym światowym poziomie jest rzeczą bezdyskusyjną. Jednak na uwagę zasługuje coś jeszcze – atmosfera, jaką muzycy wytworzyli podczas koncertu.
Sam Dressel przywitał publiczność po polsku, co zawsze u nas wywołuje serdeczny uśmiech – wiadomo, w końcu mówimy jednym z najtrudniejszych języków na świecie. Już po angielsku zapowiedział kolejne utwory. Zapowiedzi było kilka, za każdym razem mówił ktoś inny i nie wszystkie dotyczyły tylko muzyki – śpiewacy sami uprzedzili o przerwie potrzebnej, by „zrobić łyk wody”, rozbrajająco zachęcili do polubienia ich fanpage’a na Facebooku, czy poinformowali, że Rob Clark (baryton) i Chris Wardle (kontratenor) śpiewają z nimi po raz ostatni. Trzeba przyznać, że dość zabawne było skwitowanie tego pożegnania wykonaniem chorałowego Requiem aeternam i wokalnej aranżacji Pie Jesu z Requiem Gabriela Fauré.
Program był skrojony pod tematykę festiwalu – z chorałem jako motywem przewodnim, wypełniony wyłącznie muzyką sakralną i z ukłonem w stronę gospodarzy Musica Divina. Mam na myśli premierowe wykonanie In Monte Oliveti ojca Dawida Kusza OP, krakowskiego dominikanina i kompozytora. Piękny gest, świadczący o wysokiej kulturze Voces8. Klasę muzycy pokazali także na sam koniec. Gdy umilkły oklaski, zespół wyszedł do publiczności i z każdym można było porozmawiać – Sam Dressel i Chris Wardle czekali przy płytach i ściance, można było bez trudu poprosić o autograf, czy zdjęcie, Barnaby Smith wdał się z jedną ze słuchaczek w długą pogawędkę, a fenomenalna sopranistka Eleonore Cockerham żegnała słuchaczy przy drzwiach.
Ten wieczór był pokazem wielkiego wokalnego talentu, gry zespołowej na najwyższym poziomie i kultury koncertowania. Jeśli to miała być największa atrakcja Musica Divina, to się udało. Na kolejne edycje wysoko sobie postawiliście poprzeczkę 😉
Dodaj komentarz