Gdy na ubiegłorocznym Festiwalu Wagnerowskim w Bayreuth wystąpiło dwóch Polaków – Piotr Beczała i Tomasz Konieczny – donosiły o tym nawet media, które na co dzień operę mają w poważaniu. Na szczęście w Rzeczpospolitej z tym stanem rzeczy dzielnie walczy Jacek Marczyński – było więc komu pisać. To on przeprowadził z Tomaszem Koniecznym wywiad-rzekę, która niedawno ukazała się nakładem Polskiego Wydawnictwa Muzycznego. Czy warto po tę pozycję sięgnąć?
Warto. Jest za wcześnie, aby Koniecznemu pisać biografię. Śpiewak niedawno stał się wolnym strzelcem, choć jego okręt ma swoje bezpieczne porty, jak Deutsche Oper am Rhein (Düsseldorfi-Duisburg) czy Wiener Staatsoper. Artystyczny freelance otwiera przed nim nowe możliwości i będzie o czym pisać. Z drugiej strony osiągnął tak wiele, że już teraz jest o czym rozmawiać.
Marczyński rozpoczyna ab ovo, czyli od dzieciństwa i lat studiów Koniecznego w Łódzkiej Filmówce. Nie są to kombatancko-benefisowe opowieści o czasach, gdy miłość miała smak oranżady w proszku:
Byliśmy zresztą niezwykle zgranym rocznikiem, dużo rzeczy robiliśmy jako grupa, ale wszystko to rozmyło się na czwartym roku studiów. Zaczęły się występy indywidualne, ja zadebiutowałem w filmie u Andrzeja Wajdy, Radek Pazura u Juliusza Machulskiego, Edyta Olszówka zdobyła nagrodę na festiwalu monodramów, a niektórych z nas zaczęto angażować w teatrach. I zazdrość wzięła górę, nie było szans na utrzymanie życia w grupie, a nasi wychowawcy do tego dopuścili. Powiem wprost: moim zdanie zmarnowano pewien potencjał tego rocznika, bo byliśmy w stanie stworzyć razem własny teatr.
Jednak lat studiów Koniecznego nie sposób uznać za zmarnowane– przygotowanie aktorskie dało o sobie znać, kiedy wkroczył na niwę operową. Stało się to dość późno i niestety nie zawdzięczamy tego spektaklowi obejrzanemu w którymś z polskich teatrów operowych, a Weselu Figara, którym Konieczny zachwycił się w Dreźnie. Co prawda debiutował w tym spektaklu w Poznaniu, ale romans z polską sceną operową był krótki i już w 1999 roku Konieczny śpiewał Kecala w Sprzedanej narzeczonej Bedřicha Smetany w Lipsku.
Dalej biegniemy przez kolejne szczeble kariery – lata spędzone w Mannheimie, Düsseldorfie i innych teatrach. Jest to pouczająca lektura o wyborach artystycznych, w których polska scena muzyczna na tle niemieckiej nie wypada najlepiej:
Nie stworzymy niczego wielkiego za jedną piątą stawki. Jeszcze gorsza sytuacja panuje w naszych filharmoniach, nie mówię już o konkurowaniu z wielkim światem, ale w porównaniu na przykład z Czechami honoraria za koncert są u nas po prostu zawstydzające. Nasze filharmonie działają za śmiesznie małe pieniądze, co oznacza, że co zdolniejsi i ambitniejsi artyści wyjadą za granicę.
Nigdy dość utyskiwania na różnicę w zarobkach – trzeba to powtarzać, bo kultury nie robi się za darmo i choć nie zawsze wielkie pieniądze gwarantują sukces, to na pewno zbyt małe pieniądze skutecznie przeszkadzają w jego osiągnięciu.
Najciekawsze jednak w Twarzach Wotana są rozważania na temat ról Koniecznego w operach Ryszarda Wagnera i Ryszarda Straussa. Zajmują niemal połowę książki i wyłania się z nich obraz śpiewaka, który wie, czego chce repertuarowo, bardzo poważnie podchodzi do swoich kreacji, głęboko wnika w naturę bohaterów. Odnoszę wrażenie, że wcześniej czy później Koniecznego „ugryzie” reżyseria, co zresztą już w czasach łódzkiej filmówki wróżyła mu Zofia Petri, aktorka, wykładowca tej szkoły, guru wielu studentów i, co śpiewak przyznaje, jego bratnia dusza.
Nie jestem wagnerystą, więc nie podejmuję się dyskusji z koncepcjami Koniecznego na temat Wotana czy Albericha. Zwrócę tylko uwagę na interesujące doświadczenie, jakim było czytanie jego wypowiedzi o Telramundzie i jednoczesne słuchanie jego wykonania transmitowanego na żywo przez Dwójkę Radiową z Festiwalu w Bayreuth.
Konieczny mówi tak:
Są w ogóle role, które śpiewam czysto technicznie, na przykład Telramund w „Lohengrinie”, i nie mam z tym problemu. Co więcej, kiedy tak je śpiewam, dokonuje się to, o co chodzi, czyli o ukazanie przeżyć postaci.
Tymczasem to, co płynęło z głośnika pokazywało dużo więcej – Konieczny przyjął postawę gniewnego, niepokornego, odpowiadającego agresją hrabiego. Upokorzony aż kipi od wulkanicznego gniewu. I to w wykonaniu, dalekim od „czysto technicznego śpiewania” było dobrze słychać. Warto zatem po lekturze wybrać się na spektakle i porównać – często ze sceny usłyszymy więcej niż sam śpiewak powie, choć mówi sporo i zajmująco.
Konieczny w wywiadzie nie tworzy tanich sentencji ani nie popada w mędrkowanie. Z kart tej książki wyłania się obraz pracowitego artysty, który więcej czasu spędza nad partyturą i w książkach, niż przy kawiarnianych stolikach. Jaka jest twarz Koniecznego? Poważna, nieco surowa, ale i niepozbawiona wrażliwości – podkreśliłem sobie jedno zdanie, które chyba będzie dobrą puentą tego tekstu:
Nie lubię ludzi, którzy próbują ośmieszyć innych dlatego, że im samym brakuje talentu. A w naszym zawodzie łatwo jest kogoś dotknąć, bo jesteśmy bardzo wrażliwi. Z latami jesteśmy, co prawda, w stanie więcej znieść, więcej przełknąć, ale wrażliwość w nas pozostaje. Zresztą im ktoś wyżej się pnie, tym przyjaźniej odnosi się do innych.
Twarze Wotana
Tomasz Konieczny w rozmowie z Jackiem Marczyńskim
fot. na górze – Tomasz Konieczny i Jacek Marczyński podczas spotkania promującego książkę w Poznaniu (18.06.2019), materiały archiwalne PWM
Dodaj komentarz