Pierwszy kontakt z muzyką Duranowskiego i Lolliego nie daje wyobrażenia o tym, jak barwnymi i ciekawymi muzykami byli ci zapomnieni poprzednicy Paganiniego. Ich duety skrzypcowe w świetnym wykonaniu Martyny Pastuszki i Bartłomieja Frasia wydają się dokładnie tym, czego od muzyki chciał Carl Philipp Emanuel Bach – by była kulturalną rozmową, w której każdy „czeka, kiedy może wsunąć swe zdanie, tak by było na swoim miejscu”.
Nazwiska Polaka Augusta Fryderyka Duranowskiego i Włocha Antonia Lolliego łączy bogaty dwór hetmana litewskiego Michała Kazimierza Ogińskiego w Słonimiu. Obaj związani byli z tym oświeconym magnatem, którego marzeniem było uprzemysłowienie podległych mu ziem i stworzenie centrum kultury. Szczególnie w tej drugiej sferze osiągnął niemałe sukcesy, tworząc teatr operowy z solistami, orkiestrą i trupą baletową oraz organizując ożywione muzykowanie dworskie, w którym sam jako skrzypek (uczeń Viottiego), harfista i klarnecista brał czynny udział.
Zarówno Duranowski, jak i Lolli cieszyli się opinią wybitnych skrzypków. Fenomenalną, błyskotliwą technikę gry Duranowskiego Paganini wymieniał jako jedno ze źródeł inspiracji do stworzenia „24 kaprysów”. Jego legenda pozostawała żywa, nawet gdy Paganini pojedynkował się z Lipińskim w Warszawie. Niektórzy twierdzili, że Duranowski z łatwością pokonałby obydwóch. Z kolei gra Lolliego była tak wyrafinowana, że współcześni określali ją jako wręcz „szaleńczą”. Był ponoć rewelacyjny w trudnych, szybkich pasażach, a w momentach lirycznych wykazywał ogromną wrażliwość. Obaj zmarli w biedzie, gnani wichrami historii i swoich buntowniczych osobowości.
Ani duety op. 3 Duranowskiego ani „Sonata A-dur” op. 9 Lolliego z pozoru nie są przykładami diabolicznej wirtuozerii. Owszem, to muzyka trudna w wykonaniu, wymagająca pewnej ręki i biegłości, ale rozkosznie lekka w odbiorze. Tak w każdym razie interpretują te utwory Martyna Pastuszka i Bartłomiej Fraś, którzy nie tylko w pełni realizują postulat syna Bacha o kulturalnej rozmowie, ale i zachwycają subtelnością realizacji tych najtrudniejszych momentów. Nie ma w ich grze przesady, ostrych kantów i niepotrzebnej agresji, choć są momenty zadziwiające rozmachem (skrzące się efektami Allegro z sonaty Lolliego). Zwykłem powtarzać za Bronisławem Rutkowskim, że „wirtuozeria cieszy, ale nie zadowala”. W tym poglądzie upewniłem się niedawno, słuchając płyty z rozmaitymi kaprysami, którą María Dueñas nagrała dla DG (recenzja w „Ruchu Muzycznym”). Słuchając albumu Pastuszki i Frasia, zaczynam się wahać, czy tak faktycznie jest.