Co się ostaje, ustanawiają poeci

Kiedy piszę ten tekst, inspirowany dziewięćdziesiątymi urodzinami Romualda Twardowskiego, trwa debata prezydencka przed zbliżającymi wyborami. Dochodzące z telewizora w pokoju obok strzępy wypowiedzi jedenastu kandydatów niosą kakofonię propagandy, prymitywnego PR-u – stukot miliona gwoździ wbijanych w milion desek i ubijania papki, od której można się nabawić niestrawności mózgu. Przymykam więc drzwi i po raz kolejny włączam płytę Sacrum Profanum z muzyką chóralną jubilata.

Nie mówię odi profanum vulgus. Nie wspinam się na katedrę, nie przyjmuję postawy wyższości. Uciekam. Tonę w muzyce i „jestem stracony dla świata”. To muzyka, która pozwala na eskapizm, ma w sobie poezję, romantyczny gest i uniwersalność. Mają je dzieła chóralne, będące wizytówką bogatej twórczości Romualda Twardowskiego, wykonywane przez Chór „Collegium Cantorum” Filharmonii Częstochowskiej pod batutą Janusza Siadlaka.

Chóralistyka nie zawsze się Twardowskiemu udawała. W rozmowie z Jackiem Berwaldtem mówił: „Pamiętam, że pierwsze próby w dziedzinie chóralistyki sprawiły mi zawód. Coś mi zawsze nie brzmiało. Wówczas na przekór sobie postanowiłem do końca zgłębić tajniki dobrego brzmienia chóru i oto po latach doszedłem do tego, że dziś jestem uważany za następcę Stanisława Wiechowicza w tej dziedzinie. Na koncie mam już ponad sto tytułów i – jeżeli tak dalej pójdzie – jeszcze powiększę ten swój dorobek.”

Nie były to przechwałki – wywiad został opublikowany w 1982 roku, a na płycie znajdziemy kompozycje z późniejszych lat: 1988 (Mały koncert na orkiestrę wokalną), 2000 (Chwali dusze moja, Gospoda) czy 2017 (Exultate, jubilate). Ilość utworów chóralnych w dorobku Twardowskiego urosła obecnie do prawie 150. Płyta, choć niedługa, daje bezpretensjonalny przegląd ponad sześćdziesięcioletniej twórczości, co więcej, przegląd dokonany we współpracy z kompozytorem. W zasadzie każdy utwór niesie coś zajmującego. To równie dobry program koncertu, co wydawnictwa fonograficznego. Spróbuję go zrelacjonować.

Zaczynamy ab ovo i odwrotnie do tytułu – od profanum. Płytę otwierają dwa Nokturny z 1960 roku. Forma nokturnowa traci swoje walory strukturalne – to nie rzewna wokaliza na tle rozłożonych akordów, ale wypowiedź de noctis snująca się w niewielkim ambitusie, dynamice piano, z subtelnym operowaniem dysonansem, zabawą słowem i… retoryką. „Cień twego imienia błądzi po ustach” i błądzi naprawdę, plątając się po głosach, nie mogąc odnaleźć drogi do prostych akordów, jasnej nieskrępowanej wypowiedzi, bo „dalej jest tylko mrok”, który zgodnie z zasadami retoryki nauczanej w klasycznym wychowaniu, jakie Twardowski odebrał w Wilnie, podany jest głosami niższymi – tenorem i basem. Choć znajdujemy się w nowoczesnej przestrzeni harmonicznej (acz bardzo dalekiej od awangardy), uderza konserwatyzm używanych chwytów. W Noc mdlała są imitacje, nuty pedałowe, struktury kontrapunktyczne. Jest też pointa, która zapada w pamięć, bo na słowie „milczenie” pojawia się piękny konsonans. Zgodność w ciszy.

W ciszy pozostajemy, dając się uwieść dwóm kołysankom również z 1960 roku. Kołysanka Krzysi prosi się, by zostać tematem muzycznym filmu w typie Dymu Paula Austera Wayne’a Wanga albo Patersona Jima Jarmuscha. Z kolei Niańka króla Heroda to umuzycznienie wiersza Kazimiery Iłłakowiczówny:

Jak król Herod był mały,
niańki go kołysały,
miały czarne włosy, czerwone policzki
i złote pantofle i rękawiczki.

Jak król Herod był mały,
zwierzęta go kochały:
miał kota, miał psa, miał pawia i gila,
żyrafę i strusia, i krokodyla.

Jedna była niania jasnowłosa,
w szafirowej chuścinie i bosa,
przędła z kądzieli niteczki
obok herodowej kolebeczki.

Śpiewała: „Oj, niebożę,
co tobie po królewskim dworze,
co tobie po koronie, chudzino!”
…A łzy jej płyną, płyną.

To podobny chwyt jak ten, którego użyła Wisława Szymborska w Pierwszej fotografii Hitlera – poetycka odpowiedź na pytanie, czy tyran był kiedyś dzieckiem. Niezwykły pomysł na literacką inspirację utworu chóralnego, ale co u licha muzyka ma tu do roboty? Ma wzmacniać prowokację? Dyskutować z nią? Tekst przecież jest samowystarczalny! Jak pokazać piastunkę krwawego króla, gdy ten był niemowlęciem – takim samym, jakie później kazał zgładzić we wszystkich domach Judei? Twardowski, który wyznaje błogosławioną zasadę less is more, bawi się słowem, a konkretnie sylabami, zmiennym rytmem, przyspieszaniem i zwalnianiem. To humor, nienachlana satyra, prztyczek w nos, uszczypnięcie w łokieć. Poważnie robi się dopiero, gdy zaczynają płynąć łzy. Wtedy nad tą groteskową sceną zawisa – po raz pierwszy na płycie – sacrum. Wkracza chorał, podany w piano, łzy płyną powoli. Wszystko jednak kończy się nie śpiewem, a niepokojącym wyrecytowaniem ostatniego wersu – od humoru po niepokój. Ten sam wiersz opracował na głos i fortepian starszy o ponad pół wieku od Twardowskiego Stanisław Niewiadomski Wystarczy porównać, by poczuć, czyj język jest nam bliższy.

Jeśli w Niańce Króla Heroda nieśmiało pojawiły się wątki humorystyczne, na całego rozwija je mój ulubiony utwór chóralny Twardowskiego, czyli Mały koncert na orkiestrę wokalną z 1988 roku. To czysta, nieskrępowana, muzyczna radość, bez tekstu, z samą solmizacją, za to z feerią pomysłów melodycznych. Druga część ma rys folklorystyczny, a pierwsza to zabawa pobrzmiewająca radością muzyki gospel. Chciałbym usłyszeć to w wykonaniu The King’s Singers. Dziwię się, że ten Koncert nie stał się chóralnym hitem – nie dość, że śpiewanie go musi być niezłą frajdą, to jego zakończenie jest tak finezyjne, że zapewne na żywo wykonanie wywołuje burzę braw.

W morze sacrum wpływamy cieśninami żałoby. Wracamy do początków chóralnej twórczości Twardowskiego, do jego ukochanych Carmina de mortuis, napisanych w reakcji na tragiczną śmierć siostry w 1961 roku. Mroczna to muzyka, szczególnie część druga Pogrzeb, który ciężarem równać się może z Chopinowskim marszem z Sonaty b-moll op. 35.

Aż do Carmina de mortuis podróż mijała spokojnie, ale czegoś w niej brakowało. Gdy usłyszałem dramatyczną eksklamację „Domine!” otwierającą Lamentationes, zrozumiałem, że chodziło o emocje, krzyk, o wrzask wręcz, aby zrobiło się groźniej. Poprzez dramatyzm i śmielszą harmonię tekst biblijny ożywa, tętni ,pulsuje, staje się bliższy, bardziej dramatyczny, a momentami wręcz operowy. Świetne wejście w sferę sacrum.

Po kulminacji mroku znów następuje ukojenie, tym razem modlitewne. Ostatnie kompozycje na płycie pochodzą już z XXI wieku (za wyjątkiem Wsiakoje dychanie z 1996 roku). Jest w nich spokój, nachylenie ku tonalności, czerpanie pełnymi garściami z inspiracji cerkiewnych, prawosławnych, zderzanych z tradycją zachodnią – to zapewnia zestawienie ostatnich kompozycji z Exultate, jubilate, utworem jeszcze świeżym, z 2017 roku, w którym nie sposób nie usłyszeć Mozarta. Oto jak doświadczony twórca powraca do muzycznych źródeł, jak upraszcza i pozwala, by tradycja przemawiała przez niego i przez wykonawców, którzy byli w tej podróży przewodnikami.

Brzmienie Chóru Filharmonii Częstochowskiej pod dyrekcją Janusza Siadlaka zdradzało, że wokaliści tę muzykę lubią. W każdym razie mam nadzieję, że tak jest, ponieważ słyszałem entuzjazm i radość śpiewania. Świadczą to tym świetna dykcja, elastyczność, stopliwość głosów i subtelność, z jaką modyfikowali swoje interpretacje w zależności od charakteru kompozycji – od folkowych zabaw Koncertu przez cerkiewną kontemplację ostatnich psalmów. Aksamitni w piano, przejmujący w forte, wykazali się wszechstronnością i zdolnością dobrej współpracy. Myślę, że więcej niż ja, powie o tym zdjęcie samego kompozytora podczas premierowego koncertu, który odbył się 20 października 2019 roku. Gdy na nie patrzę, żałuję, że muzykę opisuję, a nie ją tworzę i słucham, gdy jest wykonywana.

fot. materiały Filharmonii Częstochowskiej im. Bronisława Hubermana

PS. Romualda Twardowskiego nieraz porównuje się ze Stanisławem Moniuszką. Podobnie jak i on, pracował w Wilnie. Tuż po wojnie, podobnie jak autor Strasznego dworu, pełnił obowiązki organisty w uniwersyteckim kościele św. Jana. Jednak to porównanie wydaje mi się nietrafione, choć sam Twardowski go nie unikał. Oczywiście podobieństw jest wiele – dzieła obydwóch są lubiane przez szeroką publiczność, są pisane z myślą o odbiorcy i dla niego, ale fundamentalnie różni twórców… poczucie humoru. U Moniuszki jest dość siermiężne, czego dowodzą średnio udane próby na polu opery komicznej, u Twardowskiego poczucie humoru jest o wiele bardzie subtelne, eleganckie i wytrawne – dowodzi tego nade wszystko Mały koncert oraz Niańka. Wypowiedź poetycka u Twardowskiego jest również bardziej wysmakowana i zbliża go do neoklasyków, a pośród romantyków prędzej do twórców francuskich, jak Fauré czy Debussy, niż do przytupowego Moniuszki z Halkowym Mazurem. Ja pisał Friedrich Hölderlin, „co się ostaje, ustanawiają poeci” – że dorobek Twardowskiego się ostanie, nie mam wątpliwości – ustanowił go poeta.

SACRUM PROFANUM

Romuald Twardowski

Chór Filharmonii Częstochowskiej Collegium Cantorum , dyr. Janusz Siadlak

DUX 1601

Dodaj komentarz

avatar
  Subscribe  
Powiadom o