O muzyce, która może ratować życie

Jednym z najsmutniejszych obrazów filmowych II wojny światowej, jakie powstały w Polsce, są „Polskie drogi”. Obejrzałem go kilka lat temu i przypominam sobie dojmującą szarość, brak heroicznych kreacji i morze tragedii zwykłych ludzi.

Smutek wzmagało wykorzystanie w serialu na zasadzie motywu przewodniego tanga „Szczęście trzeba rwać jak świeże wiśnie” Tadeusza Faliszewskiego, towarzyszące często najstraszniejszym scenom. Faliszewski, którego życie naznaczyła zarówno I, jak i II wojna światowa, fenomenalny aktor i piosenkarz, należący przed wojną do trójki najlepszych obok Eugeniusza Bodo i Stefana Witasa, najpierw poszedł pod broń, bił się w kampanii wrześniowej, potem został aresztowany i trafił do obozu w Gusen.

Jak w Gusen wyglądała próba chóru, w której Faliszewski mógł brać udział? Pisał o tym w książce „Kamienna Golgota” Gustaw Przeczek: „Organizacja chóru wiąże się jednak z ryzykiem i niebezpieczeństwem […]. Prób nie wolno urządzać jawni. Broń Boże. Sposobów na ominięcie wszelkich zakazów można znaleźć jednak dziesiątki. Pierwsze tenory zawiadomione. Zbiórka w ustępie. Na brudnym papierze, bo w pośpiechu i niewygodnie napisane nuty. Siada kilku obok siebie, pozorując załatwianie potrzeby fizjologicznej i zaczyna się próba chóru […] Chór spełnia wielką misję w obozie. Coraz więcej znajduje się więźniów zakochanych w śpiewie, którzy z całą ochotą i poświęceniem, chodzą na próby, ponosząc i nawet przez to szkodę”.

Być może Faliszewski trafił w Gusen na niejakiego Morenta, blokowego, którego słabością były chciwość i muzyka. Za podarki z paczek zgadzał się na wiele rzeczy, a muzyków traktował w specjalny sposób. Najprawdopodobniej dzięki muzyce Faliszewski przeżył to piekło.

Po wojnie udał się na emigrację. Dzisiaj mija 61 lat od jego śmierci w Stanach Zjednoczonych.

Fot. NAC

Dodaj komentarz

avatar
  Subscribe  
Powiadom o