Kocham wielkie oratoria. Mają moc wyrywania z codzienności i zachwycania czymś ponadczasowo pięknym. To mi właśnie zrobiła Capella Cracoviensis, wykonując w Kościele św. Katarzyny Judę Machabeusza Händla.
Juda Machabeusz to oratorium w miarę znane, ale nieczęsto w Polsce grywane. Poprawcie mnie, jeśli się mylę, ale chyba ostatnim razem wykonywała je Filharmonia Śląska pod batutą Paula Eswooda w 2015 roku. Niestety na ten koncert nie dotarłem. 3 sierpnia w Kościele św. Katarzyny spotkałem się z Händlowskim dziełem po raz pierwszy w życiu.
Händel nie bez powodu sięgnął po historię z Pierwszej Księgi Machabejskiej. Dzieło powstało w 1746 roku, tuż po krwawo stłumionym buncie Karola Edwarda Stuarta, który próbował zasiąść na brytyjskim tronie. Libretto oratorium zadedykowane jest księciu Cumberland, który stłumił powstanie w bitwie pod Culloden. Co ciekawe, sam Karol Edward Stuart, podobnie jak „nasz” Henryk Walezy, uciekł w kobiecym przebraniu.
Händel stanął po stronie panujących, a nie buntowników, choć w libretcie to Izraelici (Anglicy) buntują się przeciw Seleucydom, a nie na odwrót. Juda Machabeusz nie jest ideologicznie nachalny – mówi raczej „nie damy sobie niczego narzucić – nasza wiara i nasze wartości są święte”. Podobało się to na brytyjskim dworze.
Tyle historii.
Nie będę ukrywał, że miałem ogromną przyjemność przyglądać się pracy Capelli Cracoviensis podczas próby w krakowskiej filharmonii. To bardzo zaostrzyło apetyt.
I wieczorem apetyt został zaspokojony. Przede wszystkim świetnie wypadła cała czwórka solistów, na czele z Martą Wryk (mezzosopran), która wykazała się ogromnym talentem dramaturgicznym i dużą „rezerwą gazu”, pokazując dopiero w drugiej i trzeciej części, na co ją stać. Śpiewała pewnym i pełnym głosem, z wielką techniczną sprawnością i kulturą. Zachwyciła mnie w duecie Sion now her head shall rise. Gdy śpiewała Tune your hearts, ja stroiłem serce na więcej i więcej.
Z kolei Joshua Ellicott (Juda Machabeusz) wywołał parokrotne „wow”. To tenor repertuarowo wszechstronny (Pang w Turandot Pucciniego, ale również narrator w obu pasjach Bacha). Podobnie jak Marta Wryk, przekonujący dramaturgicznie, nie przedawkował emocji. Szczerze powiedziawszy nie znałem żadnego plastycznego przedstawienia postaci Judy Machabeusza – od teraz biblijny bohater ma w mojej głowie twarz Joshuy Ellicotta. To się nazywa wejść w rolę!
Przestronne wnętrze gotyckiego Kościoła św. Katarzyny wypełnili swoimi głosami również Rebecca Bottone (sopran) i Peter Harvey (baryton) – Bottone może nieco zbyt powściągliwa emocjonalnie, choć z potężnym wolumenem i doświadczony Harvey z przepięknymi „dołami”.
Filarem oratoriów Händla są chóry – chór Capelli był efektowny barwowo. W większości ogniw udało się uzyskać solistyczne brzmienie, soczystą i ciemną kolorystyką operowały basy (piękna piwnica, panowie!), jasną sopran i tenor. Co ważne i wcale nieczęsto spotykane, chór wykazał się dobrą dykcją – początkowo siedziałem w odległości kilku rzędów, co przy akustyce gotyckiej świątyni pozwala aż nazbyt precyzyjnie wysłyszeć wszystkie spółgłoski (i niewiele więcej) – przesiadka bliżej pozwoliła usłyszeć już wszystko dokładnie.
Z bliska mogłem cieszyć się także tym, co zawsze raduje mnie na koncertach Capelli – relacją między Janem Tomaszem Adamusem a zespołem. Czasem zdarza mi się odpowiadać na pytanie niemuzycznych znajomych po co jest dyrygent. Chętnie bym ich zaprowadził na koncert Capelli, aby zobaczyli, co to znaczy prowadzić zespół.
Na koniec muszę zrobić niski ukłon w stronę dwojga muzyków – Ursuli Paludan Monberg i Martinowi Lawrence, grających na rogach naturalnych. To potwornie trudne instrumenty i choć bez małych wpadek się nie obyło, to kunszt wykonawców budził szacunek i podziw.
Capella realizuje ambitny program zagrania wszystkich symfonii Haydna. Po piątku podpowiadam… wszystkie oratoria Händla! To byłoby coś.
Gorąco zachęcam do wzięcia udziału w pozostałych wydarzeniach Theatrum Musicum, jest ich naprawdę wiele, a wszystkie znajdziecie TUTAJ.
Dodaj komentarz