Otwarcie siedziby Spółdzielni Muzycznej contemporary ensemble to w Polsce bezprecedensowy przypadek, gdy zespół grający muzykę nową ma swój własny adres. A to jest nie do przecenienia, ponieważ Gromadzka 46 w Krakowie może stać się domem artystów, miejscem spotkań muzyków ze słuchaczami, przestrzenią wolności twórczej, która rodzi się zawsze w niezależności.
Niezależność ma zaś swoją cenę – cenę prowizorki, rąk pobrudzonych sprzątaniem, noszeniem, przestawianiem i organizowaniem wszystkiego – oświetlenia, nagłośnienia, multimediów, pulpitów, klimatyzatora, krzeseł… Dobre wyobrażenie o tym daje facebookowa relacja Spółdzielni z poszukiwań siedziby – niektóre miejsca przyprawiają o dreszcze. Kto więc przywykł do marmurów, złotych kolumn, draperii, aksamitów, pluszu, wina za 20zł/lampka, ten się srogo zawiedzie. Na Gromadzkiej nie jest wygodnie.
Spółdzielnia zafundowała nam blisko trzy i półgodzinny koncert, w sali stopniowo robiło się coraz bardziej duszno, a po drugiej przerwie strugi potu lały się już ze wszystkich z muzykami na czele. Publiczność jednak się nie wykruszyła – przerwa, świeże powietrze (czytaj: papierosy), rozmowy, przechadzki po pustej hali magazynowej – klimat pociągał.
Pociągająca była w pierwszej kolejności muzyka, która w tym postindustrialnym klimacie brzmiała bardzo autentycznie. Spółdzielnia, jako gospodarz, rozpoczęła od Schuberta (ale nie tego, co myślicie). Point ones to utwór Alexandra Schuberta na mały zespół i dyrygenta, który jest wyposażony w czujniki ruchu, za pomocą których może dyrygować zarówno zespołem, jak i live-electronics. Dyrygowanie odbywa się tu poprzez gesty wskazujące nowe przebiegi muzyczne. W efekcie nie zawsze można przewidzieć, co dany ruch dyrygenta spowoduje. Mateusz Rusowicz, który prowadził zespół, nawiązał świetny kontakt z muzykami i publicznością.
Następnie warszawski Hashtag ensemble hipnotyzował PRL-em. Muzyką opowiadali atmosferę wyświetlanych fotografii z minionej epoki. Gdy pojawiło się zdjęcie dworca kolejowego, muzyka nawiązywała do sygnału dworcowych komunikatów, a kiosk Ruchu został pokazany za pomocą słów, a konkretnie kłótni w kolejce – przekrzykiwania się, używania fraz w rodzaju „ja mam dwie nogi, będę tu stał”, „ale ja pani nie mówię, gdzie pani ma stać” itd. W ten sposób sprzeczka stała się muzyką – miała swoją dobrze znaną melodykę, zaśpiew języka mówionego i stale wzmagający się ton.
Przerwę nieszablonowo zapowiedzieli gospodarze ze Spółdzielni – na ścianie wyświetlały się twarze członków zespołu oraz napisy. Szczerze i czarująco prosili także o potrzebne wsparcie finansowe.
Po przerwie pierwszy raz miałem okazję posłuchać na żywo Krakow Improvisers Orchestra. Zespół zorientowany na free imrpovisation był prowadzony przez Paulinę Owczarek, która dzięki ustalonemu systemowi gestów i znaków sterowała orkiestrą. Ten punkt programu uważam za najlepszy, tym bardziej, że improwizacja jest wynikiem wielu zmiennych, a tu, poza drobnymi niedogodnościami akustycznymi, wszystko się zgadzało – porozumienie między muzykami, dyrygentką, pomysł, wyczucie, kreatywność muzyków. Fantastycznie patrzy się i słucha muzyki tak efemerycznej, która rodzi się w gestach, trwa chwilę i zanika, pozostawiając upragniony przez wykonawców niedosyt słuchaczy.
W trzecim segmencie znalazły się Grocery Store Music #5 Piotra Peszata, Shivers on speed Brigitty Mutendorf, zaprezentowane również na ubiegłorocznej 60. Warszawskiej Jesieni oraz Dziś wydaje mi się, że jest lepiej #2 Pawła Malinowskiego. Ten ostatni utwór, zbudowany został wokół sampli głosowych wypowiedzi ulicznych o transformacji ustrojowej, nie wykorzystanych na prawach cytatu, ale wplecionych w tkankę muzyczną i zilustrowanych zdjęciem rozmontowywanej rotundy PKO przy Marszałkowskiej w Warszawie.
Śledźcie poczynania Spółdzielni. Z nimi i ich nową siedzibą na kulturalnej mapie Krakowa wydaje mi się, że jest lepiej.
Dodaj komentarz