Muzyka o muzyce, czyli Bostridge, Sampson, Dunedin Consort i „Radiówka” grają Haendla

Oda na dzień św. Cecylii to prawdziwa perła w bogato zdobionej koronie dzieł Haendla. To muzyka o muzyce (św. Cecylia patronką muzyki) i zarazem dzieło, w którym zbiega się wszystko, co najlepsze – liryka Paula Drydena, pomysłowa retoryka muzyczna i filozoficzna podstawa dzieła – pitagorejska koncepcja harmonia mundi w chrześcijańskich szatach.

Nowe nagranie wytwórni Linn Records, dokonane podczas tegorocznej „angielskiej” edycji festiwalu Misteria Paschalia w Krakowie też jest perłą w koronie nagrań Ody.

Bardzo udane połączenie stworzyli wykonawcy, którzy bodaj pierwszy raz w takim składzie się spotkali – Ian Bostridge, gigant liryki wokalnej, wyśmienity interpretator pieśni Franciszka Schuberta i chyba mój ulubiony wykonawca Notatnika zaginionego Leoša Janáčka, sopranistka Carolyn Sampson, John Butt i jego brytyjski zespół Dunedin Consort oraz Chór Polskiego Radia, który w tym roku obchodzi swoje 70-lecie (tutaj o tym pisałem). Było to zatem zestawienie muzyków o szerokim spektrum repertuaru ze specjalistami. Razem stworzyli obsadę różnorodną i gwiazdorską – iście festiwalową. Z tego zrobić coś dobrego wcale nie jest łatwo – kto widział w tym roku na przykład film Ocean’s 8, ten wie, o czym mówię.

W Odzie Haendla muzyka to nie tylko brzmienie instrumentów i głosów, ale mechanizm, który rządzi światem, a zarazem stanowi o jego porządku – mówi o tym pierwszy recytatyw tenoru ze słowami From harmony, from heav’nly harmony, this universal frame began. Niesamowite jest, jak bardzo Bostridge potrafi zmienić swój sposób śpiewania – jego tenor brzmi lekko, sprawnie, niemal młodzieńczo – barokowo! Oczywiście ciągle ze wzorową dykcją – jak to u niego.

Mniejszą elastycznością wykazuje się chór – czuć jego ciężar barwowy (choć ilość została zredukowana do pięciu śpiewaków na głos). Pozostały też pewne nawyki z wykonywania muzyki XX-wiecznej. „Radiówka” bardziej przypomina tu chóry u Karla Richtera, niż solistyczne obsady Marca Minkovskiego. Oczywiście pozostaje pytanie, czy te drugie są jakimś ideałem. Ja wolę richterowe. Podoba mi się ten rodzaj kontrastu, w którym chór oddziela się stylistycznie od instrumentów. Z tym większą satysfakcją się go słucha i tym bardziej na niego czeka.

Aby Odę dobrze zagrać, trzeba precyzyjnie wydobyć detale partytury. Kolejne arie opowiadają o znaczeniu instrumentów, przykładowo aria sopranu:

The soft complainig flute

In dying notes discovers

The woes of hopeless lovers,

Whose dirge is whisper’d by the warbling lute

„Delikatnie uskarżający się flet” wchodzi tu w dialogowanie z głosem, by wygrać konające nuty kochanków pozbawionych nadziei. Znakomicie wyczuła ten klimat Carolyn Sampson, zbliżając barwowo swój całkiem mocny głos do brzmienia fletu, obniżając wolumen, pięknie wchodząc w lamentacyjny ton. Do niej i chóru należy też finał Ody. Rzuciła mnie na kolana wyśpiewaniem frazy The trumpet shall be heard on high, a długo trzymany prosty dźwięk na słowie high zabrzmiał powalająco. Sampson ma spory bagaż doświadczeń operowych, a mam wrażenie, że okazjonalnie romansuje z muzyką dawną. Może to pora na poważniejszy związek?

Na koniec trzeba chyba zapytać retorycznie za Drydenem: Jakiej namiętności muzyka nie może wzniecić i stłumić? Odpowiadam – pewnie jest taka, której nie może, jeśli źle się ją wykonuje. Tu nie ma o tym mowy.

PS.: grafik płakał jak projektował tę okładkę – typografia wygląda jak z przypadku, rozmieszczenie napisów też dziwne (przypomina te memy z przerobionymi dziełami sztuki), i „rozcięcie” obrazu Rembrandta na pół też bez sensu – w starych Windowsach była taka opcja „kafelkowanie”, w której jedną grafiką można było wykafelkować pulpit, Bóg jeden raczy wiedzieć po co, bo wyglądało to strasznie. Za to książeczka dołączona do płyty jest przednia i zawiera znakomity esej o Odzie, chyba autorstwa samego Johna Butta.

Dodaj komentarz

avatar
  Subscribe  
Powiadom o