Bomsori Kim i Rafał Blechacz w Filharmonii Krakowskiej

Pierwszy raz usłyszałem Rafała Blechacza, gdy w domu rodzinnym nie było jeszcze internetu.

Dwójkowych transmisji z Konkursu Chopinowskiego w 2005 roku słuchałem na tanim kaseciaku, gdy wracałem po szkole. Uczestnicy byli dla mnie tylko nazwiskami i brzmieniem instrumentu Był to pierwszy Konkurs, który śledziłem. Dostałem wtedy dużą dawkę Chopina i byłem z siebie dumny, że im bardziej zbliżał się finał, tym trafniej rozróżniałem kompozycje po numerach i opusach. Gdy trzy lata później panowie z neostrady połączyli mnie z resztą świata, a wysłużony radiomagnetofon wylądował w piwnicy, jedną z pierwszych rzeczy, jakie zrobiłem, było sprawdzenie, jak wyglądał Ingolf Wunder, Marek Szlezer, Takashi Yamamoto i niewidomy, młodziutki Japończyk Nobuyuki Tsujii. Jedynym, którego wyglądu nie musiałem sprawdzać, był Rafał Blechacz. Jego pokazały chyba wszystkie telewizyjne serwisy informacyjne. Od tamtego Konkursu upłynęło 14 lat, a wciąż nie udało mi się Blechacza usłyszeć na żywo, aż do 29 maja w Filharmonii Krakowskiej, gdzie pianista wystąpił z koreańską skrzypaczką Bomsori Kim. Wspólnie zaprezentowali program płyty nagranej dla Deutsche Grammophon i wydanej w styczniu tego roku.

Rafał Blechacz, fot. Krzysztof Piotr Kalinowski

Kiedy myślimy Blechacz, raczej nie przychodzą do głowy skojarzenia z uczuciowym rozmachem. Kiedyś Ingolf Wunder, jego konkurent w I i II etapie XV Konkursu, stwierdził, że Blechacz jest pianistą „intelektualnym”. Nawet w książeczce dołączonej do płyty Mario-Felix Vogt opisuje duet jako połączenie „strukturalnej klarowności i wachlarza barw (Blechacz) z rozumieniem pierwiastka lirycznego i rapsodycznego (Bomsori Kim)”. Podobne wrażenia miałem, gdy słuchałem płyty Blechacza z muzyką Jana Sebastiana Bacha. A tymczasem w Filharmonii było zaskoczenie.

Wcale nie jest tak, aby Bomsori Kim w tym duecie emocjonalnie szła naprzód, a Blechacz zabezpieczał konstrukcyjne tyły. Najbardziej uderzająca była spójność, wzajemne zrozumienie i przemiana, którą oboje przechodzili w chwili dotknięcia instrumentów. Wydają się skromni, nieco zamknięci, wycofani. Blechacz nie przepada za wywiadami, niełatwo się do niego dobić. Ale gdy zaczynają grać, oboje doznają jakiegoś wyzwolenia. Doskonale było to słychać w pełnym energii, rozmachu i masywnych brzmień finale Sonaty A-dur Gabriela Faurégo oraz w finale Sonaty d-moll Karola Szymanowskiego. Na żywo oba fragmenty zabrzmiały odważniej niż na płycie.

Bomsori Kim, fot. Krzysztof Piotr Kalinowski

Czymś niezwykłym w grze Bomsori Kim było operowanie vibratem w taki sposób, jakby głos skrzypiec wpadał w zadyszkę, mówił ostatkiem tchu, szczególnie w pierwszym ogniwie Sonaty g-moll Claude’a Debussy’ego, a także w wykonanym na bis Nokturnie cis-moll z opusu pośmiertnego Fryderyka Chopina. Swoją drogą – całkiem miła rzecz na koniec koncertu i zupełnie niepotrzebna na płycie.

Piszę niepotrzebna, gdyż trzy sonaty – Faurégo, Debussy’ego i Szymanowskiego w zadziwiający sposób są ze sobą zgodne, choć pochodzą z różnych momentów historycznego rozwoju tej formy. I nie trzeba było ich dekorować zbyt sentymentalnym aranżem Chopina. Sonata Faurégo przełamuje późnoromantyczną konwencję i ciąży ku modernizmowi, Sonata Debussy’ego jest częściowym pożegnaniem z impresjonizmem, a Sonata Szymanowskiego to wciąż późny romantyzm. A jednak łączy je jakiś wspólny język.

Podczas koncertu szukałem klucza do emocji. Oczywiste było, że Kim i Blechacz mieli w tym zakresie włączone hamulce, ale z drugiej strony pozwalali muzyce krzyknąć, westchnąć, zapędzić się. Jakby mówili nie wprost. Wskazówkę znalazłem u Hanslicka:

Pospolicie myślą wszyscy, iż siłę przedstawiania, jaką muzyka posiada, ograniczamy dostatecznie twierdzeniem, że ona nie może przedstawić przedmiotu uczucia, lecz tylko samo uczucie np. nie przedmiot miłości, lecz samą miłość.  W rzeczywistości jednak i tego dokonać nie zdoła. Miłości odtworzyć nie potrafi, tylko przedstawi ruch, który występuje przy miłości, jak przy każdym innym afekcie, nie będąc wcale istotną jej treścią.  (Eduard Hanslick, „O pięknie w muzyce”)

Myślę, że gdzieś w ich grze pobrzmiewał ten estetyczny punkt widzenia, bowiem ruch, który występuje przy miłości został przedstawiony znakomicie. Miłości w tym nie było, bo nie mogło być. A jednak nie oznaczało to, że żadnych strun w sercu ich gra nie poruszała. Wręcz przeciwnie.

Bomsori Kim i Rafał Blechacz we francusko-polskim repertuarze stworzyli synergiczne połączenie – dwie wysokie jakości stworzyły wspólnie coś jeszcze wyższego. Tak doskonałe połączenia się zdarzają, ale równie często, co czołowe zderzenia dwóch statków kosmicznych.

PS. No tak. Był jeszcze Mozart. Bardzo przyjemna zabawa w finałowym rondzie Sonaty F-dur, ale nie bez powodu przypominam sobie o tym już po wklejeniu tekstu do blogowego panelu 😉

 

PRogram

Wolfgang Amadeus Mozart – Sonata F-dur KV 376
Gabriel Fauré – Sonata A-dur op. 13 No. 1
Claude Debussy – Sonata g-moll
Karol Szymanowski – Sonata d-moll op. 9

Bomsori Kim – skrzypce
Rafał Blechacz – fortepian

Dodaj komentarz

avatar
  Subscribe  
Powiadom o