Muzyka polska przed Chopinem cierpi na kompleks w stosunku do muzyki Zachodu. Przynajmniej w przeciętnym odczuciu, o ile możemy o czymś takim mówić – ilu melomanów w ogóle zna jakąś polską muzykę przed Chopinem? Ci, którzy znają, wiedzą, że byli w Polsce wybitni twórcy przed autorem Poloneza-fantazji, ale i tak wciąż z zakłopotaniem kręcą głowami i przyznają, że Gorczycki to nie żaden polski Haendel, a Jarzębski to nie Vivaldi. Z Gomółką jest trochę inaczej.
Melodie na psałterz polski powstały mniej więcej w podobnym czasie, gdy Palestrina pisał swoje najlepsze utwory (Melodie… drukiem ukazały się około dwudziestu lat po Missa Papae Marcelli, w 1580 r.). Palestrina w późnych latach życia był w bardziej komfortowym położeniu niż Gomółka, bo mógł komponować swobodnie i nie martwić się o pieniądze (względnie, bo do końca życia narzekał na zbyt niskie zarobki). Gomółka, choć z muzyką związany od dzieciństwa, musiał oddawać się różnym zatrudnieniom – był ławnikiem, zastępcą wójta, prowadził nawet poszukiwania górnicze w okolicach Muszyny. Do muzyki stale wracał. Spotkanie jego i Jana Kochanowskiego okazało się dla dziedzictwa muzyki polskiej epokowe – powstał kompletny zbiór muzycznych opracowań biblijnych Psalmów, pierwszy w naszej historii, ze znakomitą adaptacją Kochanowskiego. Co więcej – muzycznie podążający za polszczyzną, która dzięki Kochanowskiemu wyniesiona została na poziom literacki, podobnie jak język włoski ponad dwa wieki wcześniej przez Dantego Alighieri w Boskiej Komedii.
Mam wrażenie, że do znudzenia musimy tłumaczyć, że Polacy nie gęsi… Niby wszyscy się z tym zgadzają, a mało kto wierzy. Jednak na pewno lepiej robić to tak, jak w przypadku nagrania Gomółkowskich Opera omnia, niż po prostu gadając (wrzucam kamyczek do własnego ogródka). Przypomnijmy dla porządku: Agnieszka Budzińska-Bennett z Chórem Polskiego Radia konsekwentnie realizuje wielki projekt nagrania wszystkich Melodii… Gomółki, arcydzieła polskiego muzycznego renesansu. W ubiegłym roku ukazały się część 1 i 2 (Psalmy pielgrzymów oraz Psalmy poranne i wieczorne). W tym roku wydane zostały dwa kolejne – (Psalmy dziękczynne i pokutne oraz Psalmy królewskie).
Jest naszą powinnością zapełnienie wstydliwej białej plamy na kartach fonografii, jaką był brak kompletnego nagrania Gomółkowskich Melodii. Jednak odnoszę wrażenie, że w tym projekcie nie tylko o to chodzi. Budzińskiej-Bennett Gomółka się po prostu podoba.
A on się naprawdę może podobać! Gdy na finał promocyjnego koncertu w Willi Decjusza zabrzmiał Pomni Panie Dawida (Memento Domine David, Psalm 132 – na płycie w wersji instrumentalnej), a w swój brzmiący dumą dworu Jagiellonów kocioł uderzył Tomasz Sobaniec, to niejednemu ciary przeszły po plecach, a w ruchach dyrygującej Budzińskiej-Bennett widać było autentyczną przyjemność z prowadzenia czegoś tak pięknego, a zarazem przystępnego. Psalmy Gomółki to nie polifoniczne zawiłości szkoły rzymskiej i monumentalizm kontrreformacji, ale prostota faktury nota contra notam i melodyczna inwencja raczej w duchu Marcina Lutra.
Z ciekawości sięgnąłem do popularnego w XVI stuleciu pracowania psałterza pióra Claude’a Goudimela, starszego od Gomółki o piętnaście lat. Jest trochę podobieństw między tymi zbiorami – obydwaj komponowali na obsadę czterogłosową, obydwaj układali proste (acz nie prostackie) melodie. Dzieło Goudimela – 150 Pseaumes de David z 1568 r. – stało się oficjalnym psałterzem kalwińskim, a jego autor został zamordowany podczas Nocy św. Bartłomieja w 1572 roku, gdy krwią hugenotów spłynęły ulice Paryża. Skojarzenia z protestantyzmem nie są przypadkowe – prawdopodobnie Melodie… były wykorzystywane przez różne wyznania pokojowo funkcjonujące w państwie Zygmunta II, który „nie chciał być królem sumień”.
Język podyktował zupełnie inny sposób prowadzenia muzyki u Goudimela i Gomółki. U Gomółki wyśmienita poezja Kochanowskiego przeniknęła w muzykę i stanowi z nią spójną całość. Łatwiej jest Halkę śpiewać po włosku, niż Gomółkę po francusku. Regularny sylabizm Kochanowskiego i jego kunsztowna poetycka melodia decydują o polskiej oryginalności muzyki Gomółki (ponad dwa wieki przed epoką szkół narodowych).
Może właśnie dlatego w sprawnym wykonaniu Chóru Polskiego Radia brakowało mi zagłębienia się w prozodię dawnej polszczyzny, którą katowano nas na studiach polonistycznych podczas gramatyki historycznej i budzącego egzaminacyjną grozę staro-cerkiewno-słowiańskiego. Przytoczony przykład Halki pokazuje, jak wiele zmienia się w brzmieniu harmonii w zależności od tego, które samogłoski wypadają na dane piony. To subtelności, ale przy kolejnych nagraniach konsultacja z językoznawcą tylko podniesie walor projektu.
A walor ten jest bardzo wysoki, bo choć śpiewa zespół wszechstronny, którego repertuar rozciąga się na kilka epok, to kierowany ręką Budzińskiej-Bennett potrafi oczarować brzmieniem dawnych wieków. Nie są to nagrania rewolucyjne, ani nie silą się na to, by „odkryć”, jak Melodie… mogły brzmieć wyśpiewywane zupełnie inaczej niż dziś kształconymi głosami na przykład Rorantystów wawelskich. Historyczność jest podkreślona kilkoma uzasadnionymi dawną praktyką wykonawczą instrumentami (lutnia i viola d’arco Marca Lewona i Jerzego Żaka, zespół wiol Compass Viol Consort) oraz ich przejmowaniem głosów wokalnych, co jest już dziś oczywiste. Dodatkowo, podczas koncertu w Willi Decjusza zaśpiewała Anna Zawisza, z towarzyszeniem lutni. Śpiewaczka brała udział w nagraniu dwóch pierwszych krążków.
Anna Zawisza, podobnie jak Chór Polskiego Radia, łączy w swoim repertuarze muzykę dawną z nową. Pytałem kiedyś Marzenę Lubaszkę o to zaskakujące zestawienie, ale nie dostałem jednoznacznej odpowiedzi, jak to się dzieje, że dwa skrajne żywioły, często tworzące opozycje sacrum i profanum, potrafią tak samo mocno uwodzić. Mam wrażenie, że to wykonawców muzyki dawnej mocniej ciągnie ku współczesności niż na odwrót. Może z pałacu tonalności trzeba czasem uciec.
Zawisza przeszła drogę od śpiewaczki w Chórze Filharmonii Krakowskiej do uznanej i szczerze lubianej solistki specjalizującej się w muzyce dawnej. Wygrała także walkę z chorobą nowotworową, a tak silne doświadczenie musi pozostawić ślad, który sprawia, że słowa „nie będzie u mnie straszna żadna trwoga” brzmią jakoś inaczej.
Gdy porównać Gomółkowskie Opera Omnia z nagraniem z 1992 roku dokonanym przez zespół Cantus Firmus, prowadzony przez Włodzimierza Sołtysika, któremu dawna muzyka polska wiele zawdzięcza, widzimy, jak daleki krok naprzód został wykonany. Jeszcze starsze rejestracje (np. Poznańskie Słowiki pod batutą legendarnego Stefana Stuligrosza, zarejestrowane w 1965 r.) pobrzmiewają niemal współcześnie, jak pieśni kościelne, choć z szacunkiem i w ciekawym opracowaniu. Z jednej strony sporo to mówi o aktualności Gomółkowskich Melodii, a z drugiej (muszę teraz pobiadolić) przypomnienie o Gomółce i jego dziele wyszłoby na dobre co wrażliwym muzycznie wiernym oraz jakości życia muzycznego w kościołach. Może choćby po to nam Gomółka? Był kompozytorem europejskiego formatu i nie mamy powodu do kompleksów. Agnieszka Budzińska-Bennett potrafi to udowodnić.
Dodaj komentarz