Krzysztofa Firlusa po raz pierwszy na żywo usłyszałem w Gdańsku, gdy w grudniu 2018 roku podczas Festiwalu Actus Humanus Nativitas wykonywał dwanaście Sonat na violę da gamba Georga Philippa Telemanna – prawdziwe dwanaście prac Herkulesa! Niemal każda z nich stanowiła inne wyzwanie: złożona polifonia, bogata chromatyka, puls taneczny, zmienność nastrojów i styli – od hymniczno-marszowych po ludowe. Powiedzieć, że Krzysztof Firlus się z nimi „uporał” lub je „odrobił” byłoby uchybieniem, bo sprawiał wrażenie, jakby po luźnym przebiegnięciu piętnastu kilometrów miał powiedzieć „Dobra! rozgrzewka za nami, co dalej?”.
Telemannowskie sonaty odnalazł niemiecki gambista Thomas Fritzsch w 2015 roku, a Krzysztof Firlus jako pierwszy zagrał je w Polsce. Podobnie rzecz ma się z innym gambowym odkryciem. W 2016 roku Sonia Wronkowska, wtedy studentka, a dzisiaj już uznana muzykolożka, natrafiła, gromadząc materiały do pracy magisterskiej w bibliotece Uniwersytetu Adama Mickiewicza, na niezwykły zbiór sonat Carla Friedricha Abla. Trafił on tam z Wysp Brytyjskich za sprawą przedstawiciela arystokratycznego rodu Maltzanów osiadłego w Miliczu, Joachima Carla Maltzana, pełniącego funkcję pruskiego posła w Londynie, melomana i miłośnika muzyki na violę da gamba. Historię tego odkrycia oraz umiejętnego rozegrania przez Wronkowską kwestii wydania opisała TUTAJ Anna S. Dębowska.
Krzysztof Firlus wraz z małżonką Anną Firlus, klawesynistką, i Tomaszem Pokrzywińskim, wiolonczelistą, nagrali płytę z wyborem Sonat Abla, która ukazała się nakładem wydawnictwa DUX. Była ona również nominowana do Fryderyka 2020 w kategorii Muzyka dawna. Gdyby nie to fonograficzne przedsięwzięcie, pewnie mało kto by o Ablu pamiętał, mimo że miał kontakty, współpracował lub wręcz przyjaźnił się z największymi twórcami swoich czasów: Janem Sebastianem Bachem, Johannem Adolfem Hasse, Johannem Christianem Bachem czy Wolfgangiem Amadeuszem Mozartem.
Abel urodził się w 1723 roku w muzycznej rodzinie z Köthen. Nie wiadomo, czy był uczniem Jana Sebastiana Bacha, ale pewne jest, że znał go jego ojciec Christian Ferdinand Abel, który zastąpił Bacha na stanowisku kapelmistrza dworu księcia Leopolda Anhalt-Köthen. Podobno z myślą o Ablu seniorze Bach napisał partię violi VI Koncertu brandenburskiego. Carl Friedrich spędził piętnaście lat w drezdeńskiej kapeli Johanna Adolfa Hassego. W 1762 roku trafił do Londynu jako uznany gambista, wiolonczelista oraz klawesynista. Przyjaźnił się z Johannem Christianem Bachem, a nawet grali w Soho razem koncerty pod szyldem Bach-Abel, będące pierwszymi publicznymi, biletowanymi koncertami na Wyspach.
Abel miał podobno smykałkę nie tylko do grania, ale i do butelki. Pozostał starym kawalerem i trochę pięknoduchem. Nawet na jednym z dwóch zachowanych portretów pędzla Thomasa Gainsborough widać łotrzykowski uśmiech. Odnoszę wrażenie, słuchając jego Sonat, że mógł być rasowym bon vivantem. U niego moll brzmi jak dur, nóżka się sama rwie się do tańca, a giętkość i chwytliwość melodii sugeruje ich popularne, a może nawet ludowe inspiracje. Słychać to już w otwierającym krążek Moderato z Sonaty G-dur (A2:72).
Krzysztof Firlus i Carl Friedrich Abel to trafne połączenie, bo katowickiego gambistę również wyróżnia pogoda ducha, swoboda, wirtuozowski sznyt, a momentami wręcz jazzowy luz. Tak zapamiętałem go po gdańskim recitalu i pisałem z podziwem o łatwości, z jaką zjednał sobie publiczność. Widać ją również w napisanym ze swadą tekście programowym do płyty, a przede wszystkim w grze, pełnej polotu i fantazji.
Niestety tego, co najbardziej mnie zachwyciło w Gdańsku, na płycie jest mało. Mam na myśli niedoskonałość. Krzysztof Firlus nie jest muzycznym cyborgiem z metronomem zamiast serca. Wręcz przeciwnie – w jego grze usłyszymy dezynwolturę, bezpretensjonalną uczuciowość, improwizacyjny styl, czyli to samo, czym uwodzić musiał także Abel. W nagraniu studyjnym tego się całkowicie pokazać nie da – reżyseria dźwięku robi swoje, a inaczej gra się, gdy nie ma publiczności. To nie oznacza, że gorzej – niestety doskonalej. Swoją drogą reżyseria Wojciecha Marca to kawał dobrej roboty – pięknie na płycie brzmi niski rejestr violi (kopia instrumentu Michela Colichon z 1693) oraz srebrzyście dźwięczny klawesyn Anny Firlus (Sonata D-dur, A2:75). Nieco schowane za violą bywa pianoforte (Sonata a-moll, A2:57A), a szkoda, bo viola z tym instrumentem może brzmieć naprawdę efektownie, co słychać w finałowym Allegro tej Sonaty, które Firlusowie zagrali wręcz namiętnie. Brzmienie pianoforte zwraca uwagę także na to, jak z twórczości Abla i innych wirtuozów stojących na pograniczu klasycyzmu, stylu galant oraz Sturm und Drang wyrodziła się melodyka nokturnów Fielda (np. Adagio z Sonaty g-moll, A2:56A) i kształtowała romantyczna pieśniowość. Wokalność gry Anny Firlus to wrażenie potęguje.
Sonat słucha się zajmująco nie tylko z uwagi na wartkie prowadzenie narracji, ale także różnicowanie sposobu realizacji basso continuo – na klawesynie, pianoforte (Anna Firlus) i barokowej wiolonczeli (Tomasz Pokrzywiński). Ten ostatni sposób wypada najmniej interesująco. Choć grze Pokrzywińskiego trudno cokolwiek zarzucić, zestawienie violi da gamba i wiolonczeli jest zbyt jednolite na nagraniu. To, co na żywo byłoby intrygującym dialogiem instrumentów poprzednika i następcy, tutaj wypada nadmiernie monologowo i stopliwie, sprawiając, że trudno odróżnić dwa plany, co w tej muzyce jest pożądane. Potwierdzają to wykonania Sonat, w których b.c. realizuje klawesyn – zdecydowanie najlepsze na płycie.
Przesłuchałem krążek z przyjemnością i bez grama nudy, ale żadna z sześciu Sonat nie zapadła mi w pamięć. Miałem wrażenie pociągu przejeżdżającego przez stację bez zatrzymywania się. Nie winię za to ani wykonawców, ani kompozytora. Po prostu odnoszę wrażenie, że to ten rodzaj muzyki, która traci, gdy jest nagrywana, a podbija serca, gdy jest grana na żywo, szczególnie jeśli wykonują charyzmatyczni muzycy, pozwalający sobie na niedoskonałość. To ona uwodzi najsilniej.
`
Dodaj komentarz