Warsze Muzik, czyli Weinberg

Večer by zněla od Mojzese
melodie dávnověká
bylo by léto tisíc devět set deset
za domem by tekla řeka

Vidím to jako dnes šťastného sebe
ženu a děti a těšínské nebe
ještě že člověk nikdy neví
co ho čeká

Jaromír Nohavica, Těšínská

Na początku słyszymy srebrzysty śmiech dzieci, szczekanie psa, rozmowy przechodniów. Z kojącego szumu ulicy wynurza się dźwięk fletu Ani Karpowicz przez moment grającej  solo, niemal na równi z soundscapem. Potem szum ustaje – ruch jakby się zatrzymał, przechodnie zamilkli, zaczynają słuchać. Rozbrzmiewa Pejzaż – pierwszy z Pięciu utworów na flet i fortepian Mieczysława Weinberga, zarejestrowanych na najnowszym winylowym albumie flecistki Ani Karpowicz, pianisty Marka Brachy oraz muzyków Hashtag Ensemble.

Jego wydanie końcem 2019 roku było owocem festiwalu Warsze Muzik reinterpretującego tradycję koncertowania na podwórkach warszawskich kamienic przy ulicach Chłodnej, Pańskiej czy Waliców. Takie koncerty są stałym obrazkiem (bardziej lub mniej prawdziwym) czarno białych wojennych filmów i seriali: Zakazanych piosenek czy Stawki większej niż życie. Jeśli jednak chcemy zobaczyć, jak to muzykowanie wyglądało naprawdę, lepiej sięgnąć po wspomnienia Artura Rubinsteina:

Na podwórzu naszej kamienicy pojawiali się Cyganie, którzy śpiewali i tańczyli ze swymi poprzebieranymi małpkami, a tak zwany człowiek-orkiestra przygrywał im na wielu dziwnych instrumentach. Do tego dochodziły jeszcze monotonne nawoływania żydowskich handlarzy starzyzną, rosyjskich sprzedawców lodów, a także polskich wieśniaczek, śpiewnie zachwalających przyniesione jaja warzywa i owoce. Uwielbiałem te dźwięki.

Podwórko to przestrzeń wspólna – miejsce spotkania, wymiany informacji oraz emocji, konfliktu ale i porozumienia. Jak ważną funkcję integrującą pełniły podwórka, dowodzą stawiane pośrodku nich kapliczki, a w łódzkich kamienicach żydowskie kuczki, przypominające altanki, a symbolizujące namioty, budowane na balkonach na święto Sukkot, by spożyć w nich posiłek. Nie sposób słuchać tej płyty w oderwaniu od przeszłości, intymności i wspólnotowości, które Festiwal Warsze Muzik stara się przypominać – jak to się udaje, sprawdzę, gdy będzie można się do Warszawy wybrać i doświadczyć na żywo.

Marek Bracha, źródło: http://warszemuzik.org

Po Pięciu utworach rozbrzmiewa pierwszy z dwóch Mazurków. Rozwija się od mrocznego piękna, do huraganu, zwalisk dźwiękowych, wieszczących jakąś nieuchronność. Choć to kompozycja napisana przed wojną w 1933 roku, gdy Weinberg był nastolatkiem, zdradza talent światowej ligi – wykonanie Marka Brachy jest pełne pietyzmu, pasji, ognia, nie chyli się ku przesadzie. W przypadku drugiego Mazurka, podobnie jak w najmniejszych Preludiach Chopina z opusu 28, jak  e-moll (Nr 4) czy A-dur (Nr 7) tak i tutaj diabeł tkwi w prostocie i miniaturze (choć stawiają one większe wymagania techniczne niż Preludia). Uczynić z jednominutowego utworu wciągającą opowieść – to potrafią tylko najlepsi.

Drugą stronę płyty znów otwiera uliczny gwar. Tym razem wyłania się zza niego Aria, jedno z najważniejszych dzieł Weinberga, napisane w 1942 roku w reakcji na wiadomość o likwidacji getta. Nie ma tu rozdarcia, krzyku, agresywnego protestu. Jest bezbrzeżny smutek wypowiedziany nowym językiem muzycznym. To XX-wieczne tombeau albo plankuts, w którym płyną łzy nie barokowe – retoryczne, rymowane, ale prawdziwe, gorzkie, z bezsilności – takie, których nie sposób powstrzymać, gdy już wiadomo, że nie ma najbliższych, że nigdy nie przyjdzie zobaczyć matki, ojca, siostry. Do dziś nie wiemy, co się stało się z rodziną Weinberga, a on sam był przekonany, że zginęli w Warszawie. Wykonanie pełne poruszenia, rozwibrowania, niemal mahlerowskiego natchnienia (ale nie jego patosu) proponują smyczkowcy Hashtag Ensemble.

Płytę wieńczy Koncert fletowy op. 75 nr 1 napisany w 1961 roku. Warto pamiętać, że literatura fletowa praktycznie tworzy się dopiero w XX wieku, bo dzieła wcześniejsze są raczej incydentalne kompozycje Telemanna Koncert na flet, harfę i orkiestrę Wolfganga Amadeusza Mozarta, czy do znudzenia grany Mercadante składają się na częste repertuarowe skojarzenia, ustępujące lawinie dzieł na fortepian, skrzypce czy wiolonczelę. Ania Karpowicz w wywiadzie, udzielonym Dwójce Polskiego Radia mówiła, że Weinberg jest tutaj game changerem – to jego utwory fletowe wypełniają brak wielkich dzieł fletowych w twórczości współczesnych kompozytorów tej miary co Szostakowicz.

Ania Karpowicz, źródło: http://warszemuzik.org

Mimo znacznie zredukowanej obsady orkiestry (zespół smyczkowy), nie odczuwam brzmieniowego zubożenia Koncertu Weinberga, w ogniwach skrajnych dźwięk jest soczysty (cudowne pizzicata na początku Allegro commodo), skromniejszy skład pozwala pełniej zaprezentować się fletowi. Wykonanie Ani Karpowicz, która w Krakowie nie raz zachwyciła mnie lekko przybrudzoną barwą, charakternym graniem i szerokim spektrum możliwości artykulacyjnych, wynikającym z zakorzenienia flecistki w muzyce nowej, i tym razem mnie zahipnotyzowało. Są w nim „włókna duszy i chrząstki sumienia” –głęboka świadomość kontekstu i znaczenia muzyki. Piekielnie trudny to koncert. Choć trwa zaledwie kwadrans, najeżony jest wyzwaniami zarówno technicznymi i interpretacyjnymi. Rzuca wyzwanie nie mniejsze niż „szekspirowski” Koncert skrzypcowy a-moll Dymitra Szostakowicza (i nie jest od niego stylistycznie odległy).

Przywołałem na początku fragment Těšínskej Jaromíra Nohavicy – nieformalnego cieszyńskiego hymnu. Choć z Weinbergiem niezwiązany, ma wspólną pointę o straszliwym XX stuleciu, w którym ludzie ludziom zgotowali tragiczny los. Nohavica zaśpiewał o tym jedną tylko linijkę: „dobrze, że człowiek nie wie, co go czeka”. Weinberg napisał o wiele, wiele więcej. Do jego opowieści będę częściej wracał, także za sprawą tej płyty.

P.S. Album Warsze Muzik dostępny jest na winylu oraz w streamingach. Nie ukazała się płyta CD, co uważam za przejaw pozytywnego snobizmu. Winyl powrócił jak pióro wieczne – już nie jako narzędzie podstawowe (słuchania / pisania), ale jako coś elitarnego, konserskiego. Choć do audiofila mi daleko, odczuwałem dużą różnicę między Spotify a gramofonem – dźwięk jest bliższy, cieplejszy. Magia igły sunącej po „dużej czarnej” jest nieodparta.

Dodaj komentarz

avatar
  Subscribe  
Powiadom o