„Po co męczyć gamę, gdy się gra akompaniament” – śpiewał swego czasu Zbigniew Łapiński w piosence „Akompaniator”. Tytułowy muzyk łupie akordy, których nikt nie słyszy i cieszy się, ilekroć ktokolwiek rozpozna go na skrawku sceny, który zajmuje schowany za solistą. Walką z takim rozumieniem roli pianisty towarzyszącego zajmował się przez całe swoje artystyczne życie Jerzy Marchwiński, pianista i pedagog. Pisał tak: „W przekonaniu ogółu pianista to prawie zawsze artysta występujący solo. Pianista, który nie gra sam, jakby pianistą być przestawał. Staje się dziwnym stworem, kimś zbliżonym do akompaniatora. Wszyscy inni wykonawcy – skrzypkowie, klarneciści, trębacze – pozostają sobą bez względu na to, czy grają sami, czy z innym wykonawcą, czy siedzą w orkiestrze, czy przed nią stoją. Jedynie pianista staje się kimś innym. Niestety również we własnej świadomości. Uważam to za sytuację wielce szkodliwą artystycznie i psychologicznie dla rzeszy adeptów fortepianu.” O roli akompaniatora, czy właściwie muzycznego partnera, rozmawiam z Piotrem Sałajczykiem, pianistą, który ma na swoim koncie zarówno występy solowe, jak i kameralne, a także opiekuje się adeptami sztuki pianistycznej jako wykładowca Akademii Muzycznej w Katowicach. W odcinku słuchamy nagrań, których mój rozmówca dokonał z Piotrem Pławnerem oraz z Kwartetem Śląskim.
Podcastu można wysłuchać także na Anchor.fm, Breaker, Google Podcasts, Pocket Casts, RadioPublic oraz Apple Podcasts
Fot. Karolina Sałajczyk
Dodaj komentarz