O „Cyganerii” Pucciniego na skrzypce i fortepian

Czy można zaaranżować Cyganerię Pucciniego na skrzypce z fortepianem? Jak mówił klasyk – można, gdyby to było złe, to Bóg by inaczej świat stworzył. Tylko po co?

Takiego eksperymentu dokonali skrzypek Mathieu van Bellen z Busch Trio i pianista Mathias Halvorsen. Efekt ich pracy ukazał się niedawno na dwupłytowym albumie Orchid Classic. Jest to pierwsza całkowicie instrumentalna aranżacja pucciniowskiego arcydzieła.

Biedna ta moja ukochana Cyganeria – najpierw Michieletto zabrał ją do squotu, potem Guth wystrzelił na orbitę, a teraz dwójka muzyków odchudziła do granic głodowej śmierci. Czy takie wykonanie jest pierwsze pod słońcem? Zapewne nie – wszak pełna chwytliwych tematów opera na pewno chętnie była grana w salonach końca XIX i początku XX wieku. Jakaż to przyjemność z przyjaciółmi zagrać Si, mi chiamano Mimi czy Parpignol, Parpignol. Jednak to, co w salonie przy lampce wina brzmi zapewne cudnie, na płycie okazuje się wielkim rozczarowaniem.

Muzycy deklarują, że „wykonują Cyganerię w całej okazałości”. Nonsens! Wielobarwna partytura orkiestrowa Pucciniego blednie tu i dusi się zamknięta w klatce dwóch instrumentów. Niczym jaskółka niemogąca się wydostać, rozpaczliwie wyrywa się do pełni brzmienia.

Nie narzekam, że fortepian i skrzypce to nie orkiestra. Problem leży gdzie indziej – oba instrumenty brzmią bardzo cienko, ubogo, jakby życie z nich uleciało – sprawdziłem to zarówno na głośnikach, jak i na słuchawkach. Nie jest to wina realizatora, który ustawił mikrofony bardzo blisko (słychać niemal każdy oddech muzyków). Dramatycznie brakuje rozmachu.

Bellenemowi zdarza się nie wykańczać fraz – drży mu ręka na smyczku i końcowe nuty, zamiast zamierać zwolna, jak uczył mistrz de Saint Colombe, konają w konwulsjach. Dość ascetycznie brzmi partia fortepianu. Poszukując fortepianowych wykonań fragmentów Cyganerii, co rusz trafiałem na szerokooddechowe, przebogate (często półamatorskie!) wykonania. Warto sprawdzić popularne nagrania walca Musetty Marka Kletta albo nieco szalonego Oriona Edwina. Poza tym z fenomenalnych bachowskich transkrypcji Busoniego wiemy przecież, że współczesny fortepian koncertowy potrafi zabrzmieć symfonicznie.

Muzycy zastrzegają, że ich ambicją w aranżacji było oddanie brzmienia orkiestry i zachowanie pucciniowskiego kolorytu. Tego w ogóle nie słychać, jest dokładnie na odwrót – każdy takt przypomina o tym, co straciliśmy. Co więcej, skrzypce, które w naturalny sposób przejmują partie wokalne, nie zawsze za wokalnym oddechem podążają. Gdyby Mimi tak miała wykonać swoją arię z I aktu, niechybnie udusiłaby się na scenie.

Czy więc próba oddania partytury operowej jest drogą właściwą? A może trzeba było podejść do tego zupełnie inaczej – założyć, że wiatrak, na który Don Kichot i Sancho Pansa się porywają, jest nie do pokonania i trzeba postawić na twórczy przekład, a nie na imitację? Nie jestem jednak pewien, czy taka droga obroniłaby sens pomysłu – czego bowiem w ten sposób mamy się dowiedzieć o Cyganerii, o czym wcześniej nie wiedzieliśmy?

Fot. Orchid Classic/Twitter

Dodaj komentarz

avatar
  Subscribe  
Powiadom o