Czesi mają powody do dumy

Program tego koncertu ułożył John Eliot Gardiner. Jego decyzją było, że z Czeskimi Filharmonikami zagra czeską muzykę i w ogóle mu się nie dziwię – jest w czym wybierać, a granie z tą orkiestrą daje dużo satysfakcji – działa jak jeden organizm.

Czesi są z siebie dumni, swoje dziedzictwo traktują z dużym szacunkiem i bez kompleksów. W muzyce mają się czym pochwalić, a świadczy o tym choćby fakt, że jedną z najbardziej kasowych produkcji kinowych zeszłego roku był „Il Boemo”, czyli biograficzny portret Josepha Myslivečka, kompozytora, któremu – jak mówił Václav Luks – Mozart zaglądał w nuty. To prawda. Gdy Mozart próbował skomponować operę włoską zdolną podbić Neapol, Mysliveček był już panem i władcą tej sceny. Reżyser Petr Václav nie ukrywał swojej wieloletniej fascynacji tą skomplikowaną postacią o bogatym, tragicznym i przedwcześnie zakończonym życiu, a w filmie nie szczędził długich muzycznych sekwencji. Obraz ma wyraźne ambicje konkurowania z „Amadeuszem”.

W miniony piątek w Pradze przekonaliśmy się, że nie tylko Myslivečkiem czeski klasycyzm stoi. Koncert otworzyła „V Symfonia g-moll” Leopolda Koželuha, który w Pradze zaczynał jako twórca szczególnie popularnych baletów i pantomim, a rozwinął swój talent i uzyskał sławę w Wiedniu, gdzie podbił cesarski dwór, a w końcu został jego kapelmistrzem. Stylistycznie jego muzyka zaczynała wyrywać się w stronę romantyzmu i w „Symfonii” to słychać – zarówno w Adagio, gdzie do głosu dochodził wokalny liryzm, jak i w finałowym Presto noszącym już ślady rozmachu wczesnych dzieł Beethovena. Wszystko to Gardiner doskonale zna i potrafił wydobyć z muzyków. Jeśli ktoś twierdzi, że klasycyzm bez instrumentów historycznych nie interesuje już słuchaczy, a przyznawał to Antonini w naszej niedawnej rozmowie, ten jest w błędzie – współczesny, acz odchudzony skład pokazał, że potrafi grać lekko, odmienną artykulacją, unikając wibrata i doskonale wyczuwając pulsację oraz wdzięk tej muzyki.

Gdy skład się powiększył, a na estradę wkroczył Jan Mraček, zobaczyliśmy inne oblicze Czechów – symfonicznego zespołu z piękną kartą historii, którego orkiestrowa wirtuozeria i brzmieniowa uroda jest nieodparta. Wspólnie wykonali piekielnie trudną Fantazję g-moll Josefa Suka, ucznia i zięcia Antonína Dvořáka. Napisana była w szczęśliwym momencie życia – Suk nie wiedział, że jego mistrz umrze dwa lata później, a po niecałym roku odejdzie również Otylia. Obydwaj pełnymi garściami czerpali z folkloru, którym się fascynowali. „Fantazja” to wielkich rozmiarów rapsodia, którą przenika czeski duch, najeżona trudnościami technicznymi, pozwalająca skrzypkowi zabłysnąć. W tej roli Mraček czuje się wyśmienicie – choć rozwija się jako koncertmistrz Berlińczyków – jest scenicznym lwem o wyrazistej charyzmie i zacięciu romantycznego wirtuoza. Publiczność go uwielbia i podziwia, a on to dobrze wie – stąd na bis fragment wariacji na temat Nel cor più non mi sento Niccolò Paganiniego z jednoczesną grą smyczkiem i pizzicato lewej ręki na gryfie. Efektowny jak tylko się da!

I na finał „Piąta” Dvořáka – dzieło (pozornie) pastoralne – w tej samej tonacji, co „Szósta” Beethovena, radosne, tętniące życiem, a z drugiej zapowiadające to, co dziać się będzie w późniejszych symfoniach – szczególnie wiele mówi o tym finał, w moim odczuciu najbardziej błyskotliwa, sugestywna i „dworzakowska” część. To, co jest znakiem rozpoznawczym Gardinera, czyli HIP-owa świadomość oraz angielski chłód i obiektywizm przełożyły się na zdyscyplinowaną organizację całości, wartkie, żywe tempa, selektywne, strukturalne potraktowanie zespołu. A orkiestra-organizm podążyła za tym wskazaniem ku długo niemilknącym owacjom.

PS. Tak się złożyło, że była to moja pierwsza wizyta w Rudolfinum, choć wielu koncertów w Czechach już słuchałem. Pozostaję pod ogromnym wrażeniem audytorium – przybyła publiczność różnorodnych grup wiekowych, klas społecznych i zainteresowań. Przychodzenie do filharmonii jest dla niej czymś dużo mniej „odświętnym”. Koncert z Gardinerem za pulpitem to wydarzenie abonamentowe, a nie elitarny event dla socjety. Najtańszy bilet kosztował 290 koron, czyli ok. 57 zł. Bardzo sprawna była organizacja – od szatni po bary we foyer, w których można uraczyć się np. chlebičkami, czyli zwykłymi kanapkami. Po prostu! Wszystko to powoduje, że Rudolfinum jest miejscem, które zaprasza i do którego chce się wracać.

 

Rudolfinum, 3.02.2023

Leopold Koželuh, „V Symfonia g-moll”

Josef Suk, „Fantazja g-moll na skrzypce i orkiestrę”, op. 24

Antonín Dvořák, „V Symfonia F-dur”, op. 76

Jan Mráček – skrzypce

John Eliot Gardiner – dyrygent

Czeska Filharmonia

Fot. Petra Hajska/Česká filharmonie

Dodaj komentarz

avatar
  Subscribe  
Powiadom o