Opera Rara trwa w najlepsze i przynosi kolejne eksperymenty i zaskoczenia. Jedno z nich czekało w Cricotece za sprawą Tomasza Cyza, który wydobył Cassandrę Benedetta Marcella, barokowy monodram-kantatę na alt solo z klawesynem dziś niemal zupełnie zapomnianą i skleił ją z Just Davida Langa, utworem inspirowanym biblijną Pieśnią nad pieśniami, a rozsławionym dzięki głośnemu filmowi Paolo Sorrentino Wielkie Piękno.
Spore zamieszanie wokół tego oryginalnego spektaklu wywołała Dorota Szwarcman swoją jednoznacznie negatywną recenzją napisaną w duchu „to było koszmarne, bo co to w ogóle było?”. Raczej nie ukrywam mojej sympatii do Szwarcman – jednej z najważniejszych krytyczek muzycznych w Polsce, więc dam spokój z krytykowaniem krytyka. Każdy ma prawo poczuć co chce i to opisać. W końcu wszyscyśmy w blogosferze.
Ja skorzystam teraz ze swojej wolności i przejdę do rzeczy.
Kasandra jest wielką i fascynującą figurą greckiej mitologii – wieszczka, której nikt jej nie słucha, królewska córka gardząca miłością Apolla. Kasandra przepowiada katastrofę – mówi o morzu krwi przelanej w wojnie trojańskiej i następnych wojnach ludzkości. Jest monumentalną postacią, ale ma także drugi wymiar – intymny. Ukazuje go Wisława Szymborska, która intymność potrafiła malować słowem jak mało kto. W Monologu dla Kasandry pisze:
Wyszło na moje.
Tylko że z tego nie wynika nic
A to jest moja szatka ogniem osmolona.
A to są moje prorockie rupiecie.
A to jest moja wykrzywiona twarz.
Twarz, która nie widziała, że mogła być piękna.
Intymność Kasandry jest sugestywna. Nawet Jacek Kaczmarski, mimo właściwego sobie patetycznego oglądu dziejów o nią zahaczył:
Już mrówcza fala toczy się po polu
Gdzie niewzruszenie tkwi Czerwony Koń
Ach jakbym chciała być jak oni być jak oni
Ach jak mi ciąży to co czuję to co wiem.
Monolog Kasandry, jeden z pięciu, które wyszły spod pióra Antonia Contiego, włoskiego dramaturga i matematyka, wykorzystał wenecki kompozytor Benedetto Marcello, od pisarza młodszy zaledwie o dziewięć lat. Muzyka i tekst idą w parze zgodnym barokowym krokiem – są ostre kontrasty form ariosowych, recytatywnych, lirycznych tematów i agresywnych spiętrzeń akordów – nagromadzenia imion, strasznych obrazów, kontrastujące z wytrawną liryką, przechodzącą momentami wręcz w rozmarzoną idyllę.
W przerażeniu wojenną pożogą muzyka szuka piękna, choćby wtedy, gdy długie łuki melodyczne obrazują lot strzał, których ilość przesłania słońce. Conti dostrzegł, a Marcello muzyką wydobył, dwoistość Kasandry – gdy mowa o szczęściu, muzyka staje się intymna. Kasandra staje się bezbronna, krucha. Myślę, że w poecie i muzyku spotkała się ta sama wrażliwość.
No i tak się złożyło, że do nich dołączył ktoś trzeci – Tomasz Cyz, reżyser.
W jego spektaklu Kasandra ubrana jest w ogromną barokową suknię ślubną. Nienaturalnych rozmiarów figura na żelaznym stelażu stoi w rogu sceny. Od publiczności dzieli ją pas plastikowych butelek, które oświetlane na czerwono wyglądają jak jezioro zakrzepłej krwi. W przeciwległym rogu sceny, Marcin Świątkiewicz zasiada przy klawesynie, a pojedynczy reflektor rzuca na niego snop światła. Zaczyna się hipnotyzująca podróż w głąb intymności.
Obraz na scenie jest wciągający – sztywne ruchy Heleny Poczykowskiej, znakomitej śpiewaczki capelli cracoviensis, makijaż, który pozbawia twarz wyrazu oraz dziewczyny, jakby służki, które z chrzęstem i hałasem rozgarniają stertę butelek. Gdy to robią, na ekranie po lewej pojawia się tekstowy kontrapunkt – na przykład Rozterka Kasandry Anny Kamieńskiej albo Próba rozwiązania mitologii Zbigniewa Herberta. To wszystko buduje jakąś wykrzywioną senną wizję. Dopełnia ją wkroczenie Sławomira Brosia w żebraczych łachmanach z lampionem w dłoni – jakby unaocznionej ofiary krwawych wojennych godów.
I tu mała uwaga – jeśli ktoś ma wątpliwości do intonacji Sławomira Brosia, powinien je porzucić. Gdy śpiewak wkroczył na scenę zgarbiony, posuwistym krokiem, nie wyobrażałem sobie, aby miał zaśpiewać swoją partię osadzonym, mocnym, perfekcyjnym basem. Łamiący się i nieco przytłumiony głos był tym, czego ta rola wymagała.
Pod koniec kantaty dziewczyny zaczynają rozmontowywać suknię. Kasandra stopniowo „rozbierana” staje się coraz bardziej ludzka, krucha, w „szatce osmalonej”, „nie wiedząca, że jej twarz jest piękna”. W żelaznym stelażu tkwi przez moment, jakby uwięziona w swoim prorockim gorsecie, później osuwa się na podłogę i umiera. Ostrym cięciem wszystko urywa – zarówno muzyka Marcella, jak i żywiołowa, pełna elastyczności, wirtuozerii i pomysłowa gra Świątkiewicza, który wstaje od klawesynu i wychodzi kopiąc butelki i wytwarzając przy tym okropny hałas. Kasandra pozostaje na scenie jak wyrzut sumienia, a my musimy ten wyrzut ominąć i siłą rzeczy również paskudnie hałasować kopiąc w te butelki.
Takim naprężeniem i dysonansem kończy się część pierwsza. I zgodnie z najdawniejszymi teoriami muzyki, by zaistniała przyjemność, napięcie musi znaleźć odprężenie – po dysonansie musi przyjść konsonans.
Przynosi go Just Davida Langa. Metronom praktycznie raz ustawiony na cały utwór, powtarzanie ciągle tych samych fraz – podróż w głąb ciała i doświadczenia miłości, niebywale kojąca, intymna, osobista, minimalistyczna i w jakiś sposób pasująca do Kasandry.
Wykonanie tego utworu jest szalenie trudne. Podejrzewam, że koncentracja siada w nim po około trzech minutach. Utrzymanie głosu i uwagi w dyscyplinie jest naprawdę ogromnym wyzwaniem. A to wszystko jeszcze trzeba wysycić emocjami. Gorzej niż u Mozarta – każda pomyłka może zburzyć specyficzne misterium erotycznej delikatności. Tu nie było pomyłek.
Poprzez wyciszenie, zarówno rozbuchanego języka profetycznego, jak i muzyki operującej ostrym kontrastem światła i cienia, nastąpiło oniryczne wniknięcie w intymność Kasandry. I cóż nam pozostało, gdyśmy w tym hallu zostali z Marcellem i Langiem w uszach? Chyba to, co Herbert zalecił: wejść w to racjonalne społeczeństwo i jakoś przeżyć.
Benedetto Marcello
CASSANDRA
Helena Poczykowska – alt
Sławomir Broś – bas
Marcin Świątkiewicz – klawesyn
David Lang
JUST
Katarzyna Guran, Zuzanna Hwang, Magdalena Łukawska, Joanna Stawarska – sopran
Dorota Dwojak-Tlałka, Agata Flondro – alt
Aneta Dumanowska – altówka
Konrad Górka – wiolonczela
Tomasz Sobaniec – perkusja
Tomasz Cyz – reżyseria
Natalia Kitamikado – scenografia
Katarzyna Łuszczyk – światło
MAJERNIK Bartek Kamiński – fryzury
Artystyczna Alternatywa Szkoła wizażu i stylizacji – makijaż
Panie Mateuszu, z przyjemnością przeczytałam pana recenzję. Rzetelną, napisaną z uwagą i ogromną erudycją. Pięknie zaznaczył Pan odrębność swojego zdania i bez zbędnych komentarzy przyjął stanowisko p. Szwarcman. Pana opis i argumentacja pokazują wielkie zaangażowanie.
Bardzo dziękuję i nieśmiało polecam szafowe pisanie :
)
Z ciekawością właśnie odkryłam Pana blog. Przystepuję niezwlocznie do zgłębiania zawartości Szafy..
Miło mi! Zapraszam także na fanpage Fb, gdzie również sporo piszę, szczególnie takich gorących rzeczy typu tu i teraz. https://www.facebook.com/szafamelomana/
Pięknie napisane. Taki właśnie był ten spektakl dla mnie, piękny, poruszający do głębi i bardzo kobiecy. Pomysł na połączenie tych dwóch utworów i taka prosta, a jednocześnie dramatyczna i zaskakująca inscenizacja – dla mnie po prostu genialne. Pozdrawiam ☺
Zgadzam się – szczególnie z kobiecością! Dzięki za miłe słowa 🙂