Trudne premiery

Premiery bywają trudne. Reakcja publiczności na Madamę Butterfly Giacomo Pucciniego była tak zła, że przeszła do historii. Kompozytor aż do śmierci zabraniał grać w La Scali swoją arcyoperę. Nic dziwnego – gdy w najbardziej wstrząsającym momencie popełnienia seppuku, kimono Rosiny Storchio uniósł jakiś podmuch, a nieusatysfakcjonowana dziełem publiczność zareagowała rykiem śmiechu i krzykami „znów jest w ciąży z Pinkertonem”.

Może trochę przesadzam z tym porównaniem, bo w końcu studio koncertowe Radia Kraków to nie La Scala, a Jakub Bańdur, Jakub Gucik i Szymon Wójciński to nie stuosobowy zespół operowy. Mimo to chłopaki nie mieli łatwo, gdy prezentowali podczas tegorocznego Sacrum Profanum swoją pierwszą płytę – debiutancki krążek IPT (Improvising Piano Trio) o tytule Diffractions, który ukazał się nakładem For Tune.

Po pierwsze termin był niekoniecznie udany (niedziela, późny wieczór, po dwóch festiwalowych koncertach), więc publiczność raczej nie dopisała. Po drugie przyszli w większości sami swoi i można było odnieść wrażenie, że znaleźliśmy się w zaklętym kręgu znawców nowej muzyki, z którego wszyscy chcemy ją wyrwać. Po trzecie zniknął (z powodów zdrowotnych) prowadzący koncert i muzycy musieli na koniec sami rozmawiać z publicznością. Jakby tego było mało, Jakub Gucik przyznał, że na koncert w siedzibie Spółdzielni Muzycznej, którego nagraniem jest Diffractions, przyszedł… jeden słuchacz (na tym w Radiu Kraków też był).

Jakub Gucik, fot. Stanisław Zarychta / offgreed

No dobrze, ale przecież nie piszę tego, żeby robić czarny PR trójce świetnych improwizatorów (charakteryzowałem ich już TUTAJ). Nie wiem, czy płyta popadnie w zapomnienie, czy złotymi zgłoskami zapisze się w dziejach polskiej sceny impro. Historia potrafi nas zaskoczyć, czego dowiodła rekordowa sprzedaż koncertu w Kolonii Keitha Jarretta.

IPT czaruje – jak zwykle – całym bogactwem pomysłów artykulacyjnych, brzmieniowych i melodycznych. Podobnie jak Jarrett, u którego można usłyszeć kalejdoskop stylistyk od Chopina po gospel, tak i tu jest na bogato: od schönbergowskich klimatów na początku (trochę liryzm Pierrot lunaire) przez jazzowe harmonie Wójcińskiego i fantastyczne brzmienie fortepianu Rhodesa łączonego z klasycznym fortepianem aż po rytm tanga, który Jakub Gucik włącza na początku. Wspaniale jest śledzić, jak powstają kolejne pomysły i co się z nimi dzieje. Już wydaje się, że Gucik i Wójciński zgodnie podążają w jazz, a tu naraz Bańdur łamie to niesynchronicznymi cięciami skrzypiec. Albo gdy zaczynają zabawnie przekomarzać się, dialogować w niemal teatralnej, parlandowej manierze (pod koniec ścieżki II).

Tytułowe załamania (diffractions) stanowią siłę napędową improwizacji. Muzycy tworzą koncepcje dźwiękowe i sami „roztrzaskują” je o ich przeciwieństwa – regularnie rytmicznie powtarzany dźwięk wprowadza w poczucie stabilności, z którego jesteśmy po chwili wytrącani długim, snującym się chorałem z brahmsowsko-filmowym zacięciem (początek ścieżki III), który przechodzi w zawołania i jęknięcia przypominające melodię głosu ludzkiego (koniec tejże). Gdy słuchałem tej płyty w domu, nie zauważyłem, kiedy minęło ponad 40 minut, bo tyle tam się dzieje, jest tak soczyście i wciągająco. Musiałem ją przesłuchać jeszcze dwukrotnie i za każdym razem znajdowałem coś nowego.

Żeby nie było – to nie gadka w stylu „chłopaki mają trudno, więc im posłodzę”. Uważam, że jedno zdanie solidnej krytyki warte jest więcej od sterty komplementów trzynastozgłoskowcem. A czy tu warto parę strof takiego heksametru napisać – sprawdźcie sami.

Jakub Bańdur i Szymon Wójciński, fot. Stanisław Zarychta / offgreed

Dodaj komentarz

avatar
  Subscribe  
Powiadom o