„Utwory Chopina na fortepianie Chopina wykonał Raul Koczalski…”

Niedawno na Facebooku mignął mi post Narodowego Instytutu Fryderyka Chopina o tym, że 3 marca 2020 roku minęła 135. rocznica urodzin Raula Koczalskiego. Dekadę temu NIFC wydał płytę z jego recitalem w Sali Pompejańskiej Belwederu, który odbył się 21 lutego 1948 roku na „chopinowskim” Pleyelu z 1847 roku.

Piszę chopinowskim w cudzysłowie, ponieważ nie do końca wiem, co to za instrument. Podobno to egzemplarz ze zbiorów Muzeum Uniwersytetu Jagiellońskiego, należący do samego Chopina. Problem w tym, że przez chwilę w zbiorach muzeum znajdowały się dwa takie fortepiany i jeden z nich okazał się falsyfikatem (był instrumentem historycznym, ale nie należącym do Chopina, tabliczka znamionowa została przełożona z innego fortepianu). Instrument eksponowany w Sali Zielonej chyba jest autentyczny. Nie wiem tylko, czy Koczalski faktycznie na nim grał. Zbadam to, gdy czas zarazy minie.

Fot. materiały Narodowego Instytutu Fryderyka Chopina

NIFC zrealizował serię kompletnych nagrań dzieł Chopina na instrumentach historycznych pod śmiałym tytułem The Real Chopin. Składa się na nią 21 krążków, a pośród wykonawców są mistrzowie, jak Zbigniew Drzewiecki, Janusz Olejniczak, Yulianna Avdeeva, Nelson Goerner, Dang Thai Son czy Ewa Pobłocka. Całość otwiera Raul Koczalski, zwany pianistycznym wnukiem Chopina z racji swego nauczyciela – Karola Mikulego, ucznia Chopina, ale także jego przyjaciela, kopisty i wybitnego wykonawcy.

Koczalski-pianista w przeciwieństwie do Koczalskiego-kompozytora nie jest zupełnie zapomniany. Wymienia się go w gronie najwybitniejszych, a jego nagrania dają pewne wyobrażenie o nieosiągalnym – o tym, jak mógł brzmieć Chopin grający własne kompozycje.

Raul Koczalski, fotografia portretowa 1935-1938, źródło: Narodowe Archiwum Cyfrowe, www.ipsb.nina.gov.pl

Urodził się w 1885 roku w Warszawie, a naukę gry na fortepianie rozpoczął w wieku 3 lat. Był cudownym dzieckiem, i to jakim! Swój tysięczny koncert dał w Lipsku w 1896 roku. Miał wówczas… 11 lat. W niezwykle ciekawym Szkicu biograficznym i artystyczne karjerze Raula Koczalskiego, wydanym w Poznaniu w 1936 roku Maria Paruszewska pisze urokliwą polszczyzną dwudziestolecia:

Raul Koczalski już jako siedmioletnie dziecko zdobywał nie tylko u publiczności, ale i u miarodajnych krytyków wawrzyny. Dr Edward Hanslick, profesor estetyki na uniwersytecie wiedeńskim, krytyk światowej sławy i radca nadworny zadaje w felietonie „Neue freie Presse” z dnia 12 stycznia 1892 roku takie pytanie: „Kto z koncertujących wirtuozów odniósł największych triumf i uznanie? Najmniejszy pianista Raulek Koczalski (7 lat). A zdobyć taką ocenę Dr. Hanslicka, uchodzącego wprost za wyrocznię krytyków, to był atut dla każdego artysty.

Koczalski w całym swoim życiu przebywał w Polsce chyba nie więcej niż 5 lat. Robił zawrotną karierę zagranicą, a jego bogaty życiorys muzyczny wyznaczały tysiące zagranych koncertów. Oddajmy jeszcze raz głos Paruszewskiej:

Gdzie tylko grał, wprowadzał w podziw słuchaczy i nazywano go we Francji „le génie Polonais”, a prasa angielska, niemiecka i rosyjska z niesłychaną życzliwością i uwielbieniem wyrażała się o nim po każdym koncercie. I tak np. „Das Neue Wiener Tageblatt” nazywa Koczalskiego „Ein musikalisches Mirakel”.

Swoją drogą lektura Paruszewskiej jest zaskakująca, bo część biograficzną zamykającą się na kilku stronach, uzupełnia szkic kariery Koczalskiego, napisany… wierszem i to na dodatek naprawdę okropnym:

Tak mu fortuna słała swe uśmiechy
I z Bukaresztu ma już zaproszenie
Na cykl koncertów — Raul gra i zachwyca,
Drugie wieczory daje w Bukowinie.
Dwudziestopięcioletni jubileusz
Rządów królewskiej pary tu przypada,
Cały Bukareszt w uroczystej szacie —
Rumunja swego króla uczcić rada.
Raulek ambitny chłopczyna i śmiały,
Ma wstęp do zamku — gra królewskiej parze,
Pierwsze swe Walce, Nokturny, Mazurki
I te perełki ofiaruje w darze.
Kiedy tak laury, ordery i złoto,
Płyną jak fala z rogu obfitości.

Koczalski po I wojnie światowej oraz śmierci matki, z którą był silnie związany zniknął z estrady i poświęcił się studiom i komponowaniu. Wrócił dopiero w 1934 roku. II wojnę światową spędził w Berlinie. Nie mógł występować publicznie, ale robił to prywatnie dla uczniów i przyjaciół. Może fakt, że nie trafił do obozu ani nie został zamordowany w którejś z hitlerowskich katowni sprawił, że podejrzewano go o kolaborację. Choć z zarzutów został oczyszczony, a po wojnie w Polsce dawał mnóstwo koncertów i został profesorem klasy fortepianu w Państwowej Wyższej Szkole Muzycznej w Poznaniu i Warszawie, Koczalski-kompozytor po śmierci w 1948 popadł w zapomnienie. Za to Koczalski-pianista przetrwał.

Recital Raoula Koczalskiego w Berlinie 26.04.1937 r., źródło: Narodowe Archiwum Cyfrowe, www.ipsb.nina.gov.pl

Kto by się spodziewał, słuchając nagrań Koczalskiego, odlotów jak u Józefa Hoffmana, dezynwoltury, dodanych dźwięków, ozdobników niezapisanych w żadnym wydaniu, ten się srodze zawiedzie. Owszem, niektóre tempa mogą zaskoczyć, rubata są swobodne i bardzo „własne”, pojawiają się częste asynchrony lewej i prawej ręki, ale to pianistyka pełna prostoty, stonowania, elegancji, wolna od egzaltacji, przesady. To Chopin w białych rękawiczkach, ze sztywnym kołnierzem opinającym szyję, we fraku, nieco dandysowski, ale przy tym bardzo naturalny. Z dzisiejszego punktu widzenia to nade wszystko Chopin zaskakujący.

Zanim posłuchamy, zwróćmy jeszcze uwagę na drugoplanowego bohatera krążka NIFC-u, czyli Tomasza Bocheńskiego. Bocheński był pierwszym spikerem Polskiego Radia. Jego głos zabrzmiał na antenie dokładnie 26 kwietnia 1926 roku, nadawany z próbnej stacji Polskiego Towarzystwa Radjotechnicznego w Forcie Mokotowskim w Warszawie. Odznaczał się błyskawicznym refleksem, tak przed mikrofonem, jak i w prywatnej rozmowie, zawsze opanowany, starał się zachować pogodę ducha, nawet w ciężkich chwilach, jakich mu życie nie szczędził. – wspominała go Stella Weber-Lutomierska, również spikerka. Zapowiada kolejne punkty programu z niezwykłą starannością i urokliwą manierą. Z galanterią czyta francuskie tytuły (fąetzi ąmpromptu), używa teatralnego, lwowskiego „ł” i momentami bardziej śpiewa niż mówi (utwory Chopina na fortepianie Chopina wykonał Raaaul KoCZALski).

A wracając do Koczalskiego i recitalu w Belwederze – spójrzmy na koniec, czyli na Balladę g-moll op. 23, o której James Huneker we wstępie do edycji dzieł wszystkich Chopina pod redakcją właśnie Karola Mikulego napisał, że jest Odyseją duszy Chopina, w której przetaczają się przypływy i grzmoty poety.

Największe wrażenie robią na mnie nieoczekiwane staccata w lewej ręce. Pojawiają się czasem niespodziewanie tam, gdzie współcześni chopiniści prowadzą powtarzające się akordy płynnym łukiem (doskonale słychać tę artykulację w Preludium e-moll z op. 28 w zbiorze The Great Polish Chopin Tradition, wyd. SELENE – w taki sposób dzisiaj już chyba nikt nie gra). W Balladzie ma to jednak głęboki sens. Te silnie akcentowane akordy podkreślają puls antysalonowego walca. Nagłe zrywy dynamiczne, znaczne różnice agogiczne to z kolei wniknięcie w romantyczną proweniencję ballady, której narracja musi się zasadzać na silnych kontrastach emocji, charakterów, nastrojów.

Na tej samej płycie duże wrażenie robi początkowe Preludium c-moll op. 28, zagrane w sposób zwarty, bez rozwlekania, a wręcz bezlitośnie, metalicznymi, ciemnymi akordami:

Koczalski był też znakomity w wokalnym prowadzeniu frazy. Kto Szafę czasem czytuje, wie, że w pianistyce chopinowskiej wysoko cenię śpiewność gry, żeby nie powiedzieć, że uważam to za warunek sine qua non dobrego wykonania nokturnów czy sonat. Dlatego taką sympatią darzę Kate Liu, bo wokalność jej gry jest niebywała. Zobaczcie, z jaką delikatnością i czułością Koczalski „śpiewa” kołysankę:

A teraz sięgnijmy po taką opinię: Raul Koczalski jest pianistą dnia wczorajszego. Pozostał on wierny ideałom pianistyki romantycznej, trochę już obcej współczesnym wymaganiom. Razi nas nieco ustawiczna niewspółmierność uderzenia, przesadne nadużywanie rubata, silne i niespodziewane kontrasty dynamiczne i agogiczne, które stwarzają pozory dowolności w interpretacji i braku opanowania. Sądzę jednak, że zarzuty tego rodzaju byłyby w stosunku do Koczalskiego niesłuszne i krzywdzące, gry jego nie można bowiem oceniać kryteriami współczesnej, młodej pianistyki. Spoza tych rekwizytów minionej romantyki przeziera jednak zawsze szczery i świetny technik, który umie zainteresować i olśnić.

Opinia mówiąca, że „Koczalski jest pianistą dnia wczorajszego” została zanotowana przez dyrygenta, skrzypka i publicystę Alfonsa Rözlera w 1938 roku (!). To właśnie zaskakuje mnie najbardziej – większości z nagrań Koczalskiego w ogóle nie odczuwam jako „wczorajszych, obcych współczesnym wymaganiom”. Wręcz przeciwnie – jest w nich jakiś unikatowy sposób czytania Chopina, chwilami surowy, chwilami rzewnie rozśpiewany i faktycznie olśniewający zapierającą dech w piersiach techniką.

Ostatnim przykładem niech będzie Preludium cis-moll op. 28, mój arcywzór tego zaledwie 25-sekundowgo drobiazgu:

Dodaj komentarz

avatar
  Subscribe  
Powiadom o