O ukulturalnieniu i odchamieniu

Często widuję pod zdjęciami z koncertów komentarze entuzjastycznych melomanów piszących, że wydarzenie było „ucztą duchową”. Na korytarzach filharmonii czy oper słyszę, że „czasem trzeba się ukulturalnić” albo „wziąć łyk kultury”. Z jednej strony doprowadza mnie to do szewskiej pasji, a z drugiej rozumiem, z czego to wynika.

Dlaczego mnie to wkurza? Otóż te słowa zdradzają  stosunek odbiorcy do sztuki. Jest ona jednorazowym, odświętnym przerwaniem życia wypełnionego chamstwem. Jeśli bowiem trzeba się od czasu do czasu „ukulturalnić”, to znaczy, że na co dzień nie ma się z kulturą do czynienia. A „uczta duchowa”? Też jest okazjonalna, a na dodatek kojarzy się z jakimś obżarstwem, które ma przerwać ciągły niedostatek wynikający z konsumowania byle czego.

Dlaczego to rozumiem? Bo ludzie konsumują byle co, a w większości przypadków ich życia nie wypełnia kultura. Ile razy byłem świadkiem zdziwienia, że w moim mieszkaniu gra Dwójka radiowa („bo to jakieś smuty, nie słuchasz czegoś normalnego?”), albo że raz w tygodniu byłem na koncercie („nie męczy cię to, nie nudzi ci się?”). Słyszałem też komentarze o snobizmie muzyki klasycznej. I znów – rozumiem.

Poza dużymi ośrodkami miejskimi dostęp do kultury, szczególnie muzycznej, jest w Polsce ograniczony. Bilety często przekraczają możliwości finansowe przeciętnego obywatela, a jeśli doliczyć koszty dojazdu na dystansie 60-120 km w jedną stronę, robi się kłopot. Niemcy mają 88 teatrów operowych, my 15. Tyle w tym temacie.

Tak, w takiej sytuacji wybranie się do opery to jest święto. To jest uczta, która zdarza się porównywalnie często, co kolacja wigilijna. To jest ukulturalnienie, które się zdarza, a nie jest na nawykiem, na stałe wpisanym w rytm tygodnia.

Tymczasem kultura jako codzienność jest ucieczką od szarzyzny życia. Muzyka to świat, w którym możemy się schronić przed tym, co w swojej „Karcie Kultury” Jan Tomasz Adamus nazwał „bezmyślną monokulturą współczesnego świata”.

Czy ludzie pławią się w tej monokulturze, czy z niej uciekają? Różnie z tym bywa. Część bezrefleksyjnie to przyjmuje i za główne miejsce spotkań uważa parking przed lokalną galerią handlową między budą z kebabem a stacją benzynową. Część ucieka. Gdzie? Do świata cyfrowego, co niesie ze sobą ogromne zagrożenie.

Muzyka czeka. Starczy jej dla wszystkich. Odkryć w niej można wytchnienie, jakiego nie może dać nam współczesny świat. Filharmonia może zapewnić podobne doznania, co wspaniały dom zdrojowy, w którym samo piękno miejsca skłania do tego, by się na chwilę zatrzymać i pomyśleć. Och, jak nam tego brakuje! Co więcej, nie trzeba się na muzyce znać, by tego piękna doświadczyć, podobnie jak nie trzeba być chemikiem, aby posmakować zdrojowej wody.

To drobny przyczynek do tematu, który poruszę szerzej jutro w kolejnym odcinku podcastu. Postaram się opowiedzieć, co daje sztuka muzyczna, gdy zaczyna się nią oddychać na co dzień.

Fot. Mateusz Ciupka

Dodaj komentarz

avatar
  Subscribe  
Powiadom o