Nie mogłem się nadziwić pomysłowi zagrania III Symfonii Gustawa Mahlera w Kościele św. Katarzyny w Krakowie. Co prawda w gmachu przy Zwierzynieckiej prowadzone są prace remontowe, ale św. Katarzyna? Akustyka gotyckiej świątyni działa jak gigantyczny wzmacniacz, tworzy się w niej pandemonium dźwięku, który atakuje słuchaczy z siłą tsunami. I tym wzmacniaczem Filharmonia Krakowska potraktowała Mahlera. Domyślam się, że 74. sezon artystyczny miał się zakończyć z przytupem, ale tupnięcie wywołało prawdziwe trzęsienie ziemi.
Niecałe dwa miesiące temu w tym samym kościele capella cracoviensis podczas Misteriów grała muzykę polskiego baroku i renesansu. Akustyka oraz rozmieszczenie wykonawców w grupach oddalonych od siebie spotęgowało brzmienie i przydało utworom Zieleńskiego i Pękiela symfonicznego charakteru. Po koncercie śpiewak capelli Piotr Szewczyk zapytał żartobliwie: Czy to Mahler wymyślił monumentalizm i rozmach? Capella występowała wówczas w składzie około 35-osobowym. Tymczasem w ubiegły piątek i sobotę III Symfonię Mahlera wykonała orkiestra, chór żeński i chór chłopięcy oraz solistka – łącznie 182 muzyków.
Fanfara waltorni, otwierająca około 2-godzinne kolosalne dzieło jest w forte fortissimo. Było dużo głośniej. Następujące w siódmym takcie uderzenie w kocioł było tak potężne, że poczułem je w okolicach splotu słonecznego. Talerz niemal prześwidrował mi uszy. Przy pierwszej kulminacji w Kräftig. Entschieden zacząłem się obawiać, że stracę słuch. Ale jak mówił klasyk – po co mi uszy, skoro mogę słuchać kolanami, łokciami albo brzuchem.
Było w tym coś przytłaczającego i obezwładniającego. Charles Olivieri-Munroe, który kierował walcem dźwiękowym wiedział, że kilkusekundowy pogłos wymusi nieco ciężkie, powolne, staromodne, rozegranie całości. Gdyby jeszcze smyczki stosowały portamento, pomyślałbym, że słucham Wiedeńczyków pod Adlerem sprzed pół wieku. Olivieri-Munroe postawił na momenty liryczne (szczególnie solo trąbki pocztowej, tematy obojów oraz wiolonczel i kontrabasów) oraz na kulminacje, które dokładnie wyszlifował. Wpadki intonacyjne czy rytmiczne się zdarzały, ale kto by się nimi przejmował w tej kawalkadzie. O dramaturgicznym rozplanowaniu całości nie mogło być mowy, bo nieobliczalna akustyka sprawiała, że walczyliśmy o przetrwanie od eksplozji do eksplozji – muzyczna wojna pancerna. Coś w równym stopniu okropnego i wspaniałego.
Wyśmienicie zaśpiewała Agnieszka Rehlis. Śpiewaczka podbija serca operowych melomanów znakomitym mezzosopranem, który w ogóle się nie nudzi, ma ogromną siłę i ciepłą, pełną barwę. Bez trudu przedzierała się przez gęstwinę orkiestry, starannie dozowała dynamikę i bardzo wyraźnie podawała tekst – lata współpracy z Krzysztofem Pendereckim i sceniczne doświadczenia dały tu znakomity efekt. Połączone chóry żeński i chłopięcy brzmiały gęsto i stopliwie. Koncert miał także nieoczekiwanych solistów – momentami słychać było śpiew ptaków dochodzący zza okien. W końcu trzecia część Symfonii w Mahlerowskim zamyśle miała nosić tytuł Co opowiadają mi zwierzęta w lesie…
Całość przypominała eksperyment pod hasłem „Mahler extreme” – co się stanie, gdy do granic wytrzymałości podwyższymy moc symfonicznego reaktora atomowego. Choć do katastrofy nie doszło, i tak czuję, że na długo zostałem napromieniowany monstrualnym brzmieniem. Podczas kolejnych wykonań trzeciej Mahlera już zawsze przy uderzeniu w kocioł będę napinał odruchowo mięśnie brzucha.
Program
Gustaw Mahler – III Symfonia d-moll
Orkiestra, Chór Żeński i Chór Chłopięcy Filharmonii Krakowskiej
Charles Olivieri-Munroe – dyrygent
Agnieszka Rehlis – mezzosopran
Teresa Majka-Pacanek – chórmistrz
Lidia Matynian – przygotowanie Chóru Chłopięcego
Dodaj komentarz